piątek, 21 listopada 2014

Op. 8 - Caroline

Piosenka stale się nasila. Wyraźnie słyszę nieznane mi słowa, śpiewane prawdopodobnie w jakimś starym i dziwnym języku. Wokół dużych, misternie ułożonych kamieni stoi kilka kobiet. Ewidentnie się czymś zajmują lub coś przygotowują. Są tak blisko siebie, że nie widzę co by to mogło być. 5 metrów dalej, przy średnim ognisku klęczą mężczyźni.To oni są autorami tej strasznej pieśni. Jest ich... dwa... cztery...dziesięć... Dwunastu mężczyzn. Atmosfera jaką roztaczają tym swoim dziwnym zachowaniem jest wręcz nie do zniesienia. Po mimice twarzy tych, którzy w okręgu są odwróceni do mnie profilem widzę, że są maksymalnie na czymś skupieni. Jedni śpiewają, inni coś recytują, a pozostali, tak jak ci odwróceni do mnie, nie robią nic. Klęczą z wystawionymi do przodu rękami. Szybko kieruję wzrok na oczy jednego z mężczyzn. Są niebieskie.
Coś mówi mi bym przyglądnęła się dokładniej. Wyostrzam więc swój sokoli wzrok i badam stale powiększającą się źrenicę jego oka. Widzę jak w jednym momencie piękne, szafirowe oczy stają się czarne. Sekta czy co?! Głupia wystraszyłam się tak, że straciłam równowagę i klapłam na pośladki. Na szczęście zdążyłam wesprzeć się rękami i nie narobiłam hałasu. Mało brakowało. Uff... Podnoszę się i klękam przy niskim murku krzewów. Oczy mężczyzny nie zmieniły się. Mam wrażenie jakby skupione były na mnie. Jednak po chwili, kiedy nic się nie dzieje, przestaję się bać i uświadamiam sobie, że to nie ja jestem jego obiektem. To to ognisko, które teraz urosło do rozmiarów tych klęczących, wysokich, wprawionych w jakiś trans ludzi.
Kobiety dalej stoją tak jak poprzednio. Od razu rozglądam się na boki w poszukiwaniu jakiś posiłków czy pułapek.
Nic.
Moją uwagę zwraca tylko druga przyczajona postać w krzakach po drugiej stronie miejsca, gdzie aktualnie klęczę. Ona też jest z nimi? Może tak jak ja ogląda przebieg wydarzeń tego dziwnego spektaklu. Później dowiem się kto to jest, teraz chcę wiedzieć co to wszystko ma znaczyć. Co ci wszyscy ludzie tu robią. Co te okropne kobiety chowają za swoimi sylwetkami.
Kiedy mój wzrok spotyka się znowu z główną scenką rozgrywającą się na polanie, widzę to co ukrywały. Ściślej rzecz biorąc - kogoś. Mają z sobą dziecko. Jakieś dwutygodniowe czy miesięczne maleństwo. Bez wątpliwości chcą mu coś zrobić.
Pieprzone, cholerne, suki ... Nigdy się jeszcze tak nie poczułam. Nawet kiedy będąc ,,świeżym,, wampirem, głodna zabiłam zupełnie niewinnego człowieka. To coś, co raz bardziej we mnie wzrasta. Nie potrafię zakwalifikować ,,tego czegoś,, do żadnego rodzaju uczuć jakie do tej pory odebrałam i poznałam. To nie miłość, nie smutek, nie ciekawość ani nie żal.
To czysty, nieprzenikniony gniew. Uczucie tak silnie spotęgowane przez zaistniałe okoliczności, że aż nie do okiełznania. Gdy widzę, że kobiety niosą dziecko w stronę tych opętanych mężczyzn i ogniska, cudem utrzymywany i  skumulowany gniew przeradza się w chęć uratowania tej małej, niewinnej istoty. Bez chwili zawahania wybiegam z ukrycia. Co sił w nogach biegnę w stronę przyszłych morderców i daję upust swojej złości i determinacji. Szybko i zręcznie skręciłam karki dwóm kobietom. Zostały trzy. Jedna z nich niosąca niechlujnie zawiniętą istotkę. Widząc wcześniej nadchodzącego gościa, mężczyzna którego wcześniej obserwowałam poinformował swoich kolegów. Wszyscy zdążyli już wstać i przybrać pozycje obronne. Wtedy zza krzaków wyłania się ta druga, niewiadoma mi postać. Nie myślę długo czy będzie walczyć ze mną, gdyż widzę, że zdążyła już zabić najbliższego mężczyznę. Tak się składa, że zabijając kolejne ofiary porusza się przypadkowo tyłem do mnie, przez co nie widzę jej twarzy. To nic, ważne że jes po mojej stronie. Czuję że muszę się pospieszyć, bo w przeciwnym razie skończę w tym ognisku razem z osobą, którą chciałam przecież uratować. Atakuję pierwszego, stojącego po lewej chłopaka. Ostre zęby od razu wbijają się w zakodowane przez mój drapieżny mózg miejsce. Czuję to.
Ten smak.
Ciepły miód w porównaniu do zimnej krwi z woreczka.
Druga, bardziej człowiecza część mnie przypomina mi jednak o dziecku. Zabijam kolejnych czterech mężczyzn. Czy to przez skręcenie karu, czy rozerwanie tętnicy. Kończąc z piątym, odchylam głowę i widzę, że kobiety są już przy ogniu. Niemal w niego wchodzą. Dopiero teraz słyszę, że dziecko łka.
Caroline! Czy ty zawsze nie potrafisz zadziałać w odpowiednim momencie?! Czasu starczyło mi tylko na rozerwanie gardła jednej i odepchnięcie drugiej. Kiedy trzecia miała już wkładać dziecko w ogień, ironicznie się do mnie uśmiechnęła. Wiedziała, że jestem wampirem i była pewna, że nie poświęcę się dla tego dziecka przechodząc przez płomienie. A jednak. Dużo bym dała by zobaczyć jeszcze raz jej zdziwioną i przerażoną minę, kiedy ujrzała jak wchodzę w odwiecznego wroga mojego gatunku. Delikatnie jedną ręką poza płomieniami chwyciłam maleństwo, natomiast drugą, całą mocą odepchnęłam kobietę tak, że przeleciała przez całą polanę i na moje szczęście, wbiła się w wystający z drzewa ostro zakończony konar.
Ostatnią moją myślą przed tym, że umrę było to, że ocaliłam tą istotkę. W momencie kiedy padłam na suchą ziemię, delikatnie odepchnęłam od palącej się mnie dziecko. Wtedy ta druga postać skończyła z resztą tej sekty i w szaleńczym pędzie podbiegła do zawiniątka. Czy na pewno go ocaliłam?! W tym momencie, po raz pierwszy od czasu mojej przemiany w wampira, zaczęłam się modlić. Panie oszczędź to dziecko. Błagam. Boże!  Nie miałam już sił wstać, a co dopiero zabić ją w razie gdyby i ona chciała uśmiercić malucha. Słyszałam jak syczą opuszki moich palców, ramiona, szyja, uszy... To koniec. Moje popękane, zakrwawione i niemogące się już regenerować usta, zdały się na jeszcze jeden ostatni wysiłek.
- Proszę... Nie rób... mu nic złego.
Potem opadła mi głowa, usta się już nie zamknęły a oczy, w ostatnim przebłysku życia wiecznego ujrzały odwracającą się postać, przytulającą mocno widocznie swoje maleństwo. Osobę, której załzawione oczy wyrażały wszystko co do mnie kiedykolwiek czuły.
Szacunek

Tęsknotę

Miłość.


Oczy Niklausa Mikaelsona.

_______________________________________________________________

Hey. Już od dawna miałam taki a nie inny pomysł jak złączyć ponownie Klaroline. :D Piszcie czy ciekawy. Jeśli po przeczytaniu opowiadania doszliście do wniosku, że Klaus za późno wkroczył na pole bitwy, czy że zwlekał z decyzją bo się bał to jesteście w błędzie i źle zrozumieliście przekazywaną przeze mnie treść. Otóż chciałam go przedstawić jako pierwotnego, który pod wpływem stania się ojcem, stał się bardziej rozważny i nie działa pod wpływem impulsu. Jednak mogę zdradzić, że takie zachowanie będzie cechować go tylko przy dziecku. Przy innych dalej będzie nieobliczalny. :)) Myślę, że się podoba. Sorry za błędy, interpunkcje czy powtórzenia. Nie miałam czau już całości sprawdzać. Proszę o komentarze. Pozdrawiam.

kqenn kqenn

niedziela, 9 listopada 2014

Op. 7 - Caroline

Nie pokonałyśmy nawet 200 m drogi, a zdziwione ujrzałyśmy Stefana. Nie jest sam. Towarzyszy mu człowiek. Dokładnie kobieta. Aha? Może jednak był w jakimś klubie. - silę się na kiepski żart.
- Gdzieś ty się podziewał? - zagajam od razu.
Nie odpowiada na moje pytanie i podchodząc natychmiastowo podaje mi rękę nieznajomej. Kiedy widzę, że zaczyna cofać się w stronę skąd 5 sekund wcześniej przyszedł, pytam ostro. - Gdzie ty znowu idziesz?
Wtedy staje i zaczyna energicznie gestykulować. - No wróciłem z tego lasu i tam ją znalazłem. - wskazuje dłonią obejmującą mnie teraz w pasie nieznajomą. - Mało brakowało i zostałaby drugą ofiarą tego zboczeńca z wiadomości.
Nie mamy z Eleną szans by dowiedzieć się od niego czegoś więcej.  Już straciłyśmy go z oczu.
No i co teraz?
- Nic ci nie jest? Co tam się działo? Jak masz na imię? - zasypuję nowo przybyłą masą pytań.
- Na szczęście nic. Dzięki waszemu znajomemu żyję! - zaczyna się trząść, a drgawki stopniowo przejmują kontrolę nad jej ciałem.
- Chodź, usiądziemy. - Elena pokazuje nam pierwszą z brzegu ławkę przy drodze.
Idzie pierwsza. Widać nie interesuje ją to, że muszę podtrzymywać drugą osobę. Sądzę, że gdyby nie to, kobieta dawno by zemdlała.
- Zendaya. - siada na skraju ławki dalej się mnie trzymając. - Nie wiem jak ja się wam odwdzięczę. - mówi z trudem.
- Spokojnie. Opowiedz mi i Elenie - tu pokazuję na przyjaciółkę - co się tam takiego wydarzyło?
- Też słyszałam o tym wszystkim co się tam stało. Postanowiłam, że się tam wybiorę. Kiedy weszłam i po jakimś czasie usłyszałam, że ktoś nadchodzi ukryłam się w schowku pod podłogą. - zaczęła dosyć składnie, po czym przywołując gorsze wydarzenia mówiła co raz bardziej chaotycznie. Nie kończąc zdań. - Wszystko widziałam. Robił jej ... na podłodze ... nie mogła się ruszać ... przykleił jej ręce ...  zabił ... Myślałam, że mnie tak samo ...
To nic nam nie da. -myślę i ściskam mocniej jej kończynę. Patrzę prosto w jej oczy i chcę, każę jej mówić prosto i z sensem. Bez stresu.
- Strasznie się bałam. Później morderca gdzieś wyszedł i potem natknęłam się na Stefana.
- Jak on wyglądał?! Ten morderca. - pogania ją wzrokiem Elena.
- Zwyczajnie. Nie miał na sobie nic charakterystycznego. Żadnych znaków szczególnych. Nic takiego. Pamiętam, że kiedy wykorzystywał tą dziewczynę strasznie kopała i odciął jej wtedy wszystkie palce.  Później z bólu zupełnie mu się poddała.  To było straszne. Pociął jej ręce a później zlizał wypływającą z ran krew.
Wampir sadysta? Dosyć nie chcę już tego słuchać!
- Przypominał ci kogoś? Może go znasz? - Elena nie daje za wygraną.
- Wydaje mi się, że gdzieś już go widziałam. - wzrusza ramionami zahipnotyzowana kobieta.
- Więc rusz te szare komórki!
- Elena bądź wyrozumiała okey? Postaw się na jej miejscu. Jest człowiekiem. W dodatku o mały włos nie straciła życia! Mogłabyś się trochę ogarnąć i nie naciskać? Rozumiem, że jesteś zdeterminowana i nie chcesz tracić czasu na głupoty. Jednak to - zamaszystym ruchem ręki wskazuję na zaistniałą sytuację. - są poważne sprawy. Może akurat coś się o czymś dowiemy. Wiem, że jesteś zła, że ten cwaniaczek z baru, Trevor uciekł, ale to nie jej wina.
- Daj już spokój dobrze? - mówi z irytacją, a ja czuję jak uścisk Zendayi rozluźnia się.
- Co się dzieje? - patrzę na nią przestraszona.
- Mówiłaś ... coś o barmanie.
- Tak. O Trevorze. Poznałyśmy go dzisiaj z Eleną. - zerkam na towarzyszkę, ale widząc że kiwa ze zdenerwowaniem głową, odwracam się ponownie do mojego rozmówcy.
- To był on.
Przez chwilę wydaje mi się, że nie dam rady wziąć kolejnego oddechu. W sumie jest mi on nie potrzebny, ale to taki nawyk pozostawiony mi w spadku przez moje utracone niegdyś człowieczeństwo.
Elena szybko opuszcza swoje dotychczasowe miejsce na ławce i kuca przy Zendayi.
Spogląda to na nią, to na mnie. Kiedy jej oczy skupiają się na mojej postaci wiem już, że jest na mnie zła za to co powiedziałam. Ja jednak nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. Powiedziałam to co leżało mi na sercu. Taka jest prawda. Na człowieka patrzy natomiast inaczej. Jak nie ona. Widzę w tym spojrzeniu coś dotąd u Eleny niespotykanego. Wyższość? Tak. To jest to. Muszę sobie z nią później poważnie porozmawiać.
- Mów prawdę. - nagle podnosi głos i wbija chude palce w kolana kobiety.
- Wyluzuj. - strzepuję siłą jej ręce z nóg nieznajomej. Jestem zszokowana. 
- Caroline. Mówię poważnie. Daj mi święty spokój. - kontynuuje ostrą wymianę zdań już w pozycji stojącej. Zapomina momentalnie o kobiecie. - Wyciągnęliście mnie ze Stefanem z domu w poszukiwaniu umarłych mi bliskich. To chore. Myślicie, że uwierzę wam w tę bajkę o czarownicy z drewnianą, pogiętą, wierzbową różdżką stylizowaną na potterowską modłę? Przecież wiem, że to tylko odwrócenie mojej uwagi od faktu, że oni już nie powrócą.
Oho, zaczyna się.
- Jeszcze nic nie wiadomo. Nic nie jest stracone. - tłumaczę i jednocześnie zaglądam siedzącemu obok człowiekowi głęboko w oczy. - Zendaya, nic nie będziesz pamiętać o tej rozmowie.
- Jesteś śmieszna. - kręci głową Elena. - Stefan podesłał ci tą oto osóbkę, a ty zajmujesz się nią jakby była dla ciebie kimś ważnym. Przecież jej życie nic cię nie obchodzi.
Chcę zaprzeczyć, ale Elena ma rację. Po wszystkim zahipnotyzowałabym ją po raz ostatni i kazałabym jak gdyby nigdy nic iść jej do domu i o wszystkim zapomnieć. Postanawiam to przemilczeć.
- Aha? Strzał w dziesiątkę. Co przyjaciółko?
Milczę dalej. Uważam, że jak nie będę się odzywać przestanie. Przeliczyłam się.
- A jak ten pierwotny ... Poczekaj. - widzę, że nagle zmieniła zamysł swojej wypowiedzi. - On od ciebie odszedł, prawda?
Ooo, co to to nie Elena. Nie pozwalaj sobie za dużo. - myślę.
- Był tobą znudzony czy ty nim? - podnosi jedną brew. - Ty! A może nie spodobał mu się seks z tobą, co?
Koniec tego dobrego. Ekspresowo wstaję z ławki i łapię Elenę za ramie.
- Co cię to interesuje?! Popatrz na siebie. - mówię jej. - Zaczynasz się dziwnie zachowywać. Nie panujesz już z lekka nad sobą. Mnie, atakujesz z zupełnie niewiadomej przyczyny. Dziewczyno! Sama wspomniałaś o Damonie... - wypowiadając to słowo od razu tego żałuję.
- Zamknij się. - zaciska zęby.
Widzę jak wzbiera w niej gniew. Na jej czole pojawia się lekko wypukła linia biegnąca gdzieś od brwi wyżej w miejsce gdzie zaczynają się włosy. Żeby cię tylko krew nie zalała. - myślę.
- Mam cię już kompletnie dość. Twojego świetnego, niezłomnego i wszech będącego optymizmu. Rzygam tym. Rozumiesz? Ja tak nie potrafię. Ty masz Stefana, Tylera, nawet gdzieś tam - tego pieprzonego Klausa. A ja? - pyta mnie i nieco łagodnieje.
- Ty także masz Stefana. Mnie, Jeremiego. I pamięć, tak na razie pamięć. Póki ich nie odzyskamy, tylko to nam zostaje.
- Caroline? To koniec. Mówiłam ci, żebyś tego nie robiła. Nigdy więcej ich nie wspominaj i mi o nich nie mów. - krzyczy i w jednym momencie dopada do tej pory cicho siedzącą Zendayę.
Nie mam jak zareagować. Zaskoczyła mnie. Jest już za późno. - myślę i obracam się na dźwięk łamanego karku.
- My tu gadu gadu, a koleżanka co? Zeszło się jej. Przykro. - Elena ma czelność jeszcze się uśmiechnąć.
Podbiegam do niej i łapię ją za gardło. Miło mi jest patrzeć jak dynda sobie w górze. Ściskam, ale nie mocno. Opanowuję się, a ta wyślizguje się i opada na ziemię. Wiem, że nic jej nie zrobiłam. Chciałam tylko dać jej do zrozumienia, że tak jak ona tej kobiecie, tak i ja mogę wyrządzić jej krzywdę.
Kaszle i masuje sobie obolałe miejsce. Stoję nad nią i teraz ja patrzę z wyższością. Jednak nie taką jak ona nad Zendayą. Nie taką jak istota potężna w porównaniu do zwykłego, słabego człowieka. Patrzę na nią ze wzgardą i z wyższością, jak wampir na wampira. Jak na istotę równą sobie acz słabszą z powodu tego jak przed chwilą postąpiła wobec tej Bogu ducha winnej kobiety.
- Nigdy już tak nie rób. Przypominasz mi dawnego Damona, który zabijał dla zabawy i który dostawał świra kiedy nie było cię przy nim. Ostatni Damon nigdy by tak nie postąpił. Ten Damon, który umarł był już dobrym Damonem. - mówię to z największym przekonaniem i widząc jej reakcję dodaję. - Nie będzie mu smutno, kiedy powróci do żywych, do swojej dobrej Eleny, a ta Elena okaże się złą? Chyba nie taką dziewczynę pokochał.
Kiedy odchodzę i kieruję się do naszego pokoju, by zabrać z niego moje rzeczy, obracam się i patrzę ostatni raz na Elenę. Trafiło do niej to co powiedziałam. Siedzi tak jak siedziała z tą różnicą, że teraz spogląda z przerażeniem na swoje ostatnie, wykonane w amoku dzieło.
Dobrze jej tak. Niech przemyśli to co robi i przestanie być taka samolubna. Idąc do pokoju żal mi tylko Zendayi.

                                                              ***

Roztrzęsiona spakowałam swoje rzeczy, a walizkę położyłam w rogu pokoju. Jeszcze po nią wrócę. Wpadłam też do łazienki i przejrzałam się w lustrze. Nie po to by poprawić make-up czy poczesać włosy. Po to by sprawdzić jak na mojej twarzy rysują się wszystkie emocje, które odczuwałam po tym co zrobiła Elena. To prawda byłam i wyglądałam na roztrzęsioną, ale nie uroniłam ani jednej łzy. Coś było ze mną nie tak? To już takie przyzwyczajenie? Już tak będę miała? Czym więcej widzi się śmierci, tym więcej się z nią oswaja?
Odkręciłam przy umywalce kurek z zimną wodą i nabrałam jej do dłoni. Umyłam twarz. Potem wytarłam ją ręcznikiem. Postanowiłam, że nie będę siedzieć już w tej zatęchłej dziurze i czekać na powrót mojej niezwykle opanowanej i serdecznej przyjaciółki, która wszystko mi wypomina, a sama nie widzi swojego postępowania. Chciałam wszystko sobie przemyśleć. To co zrobił i czym był Trevor oraz występek jaki popełniła Elena. Nie wróciłam się do tej przeklętej ławki, na której siedziały pewnie do teraz zwłoki kobiety. Wiedziałam, że nic już na to nie poradzę i było mi z tego powodu cholernie źle.
Dlatego też wyszłam. Pobiegłam niedaleko za miasto. Jakieś 4 km od tamtego miejsca i przysiadłam sobie w lesie na wilgotniej ściółce. Miałam stamtąd widok na całe, opuszczone przed chwilą miasto. Po swojej lewej stronie groźnie patrzyła na mnie gęstwina i czerń lasu. Po prawej, od całkiem dużej, spowitej ciemnością polany, oddzielał mnie gruby mur roślinek i krzaków wysokości niskiego człowieka. Siedziałam tam dobre 3 godziny.
Myślałam o Trevorze. Nigdy w życiu nie wpadłabym na pomysł, że to on może stać za tym morderstwem.Spokojny, nawet miły barman - psychopatycznym zabójcą? Odnośnie tej krwi: gdyby był wampirem nie nosiłby bransoletki z werbeną. Jednak gdyby był normalnym chłopakiem nie skosztowałby czyjejś krwi! Powiedział nam w pracy, że nie może nigdzie z nami pójść. Pewnie śpieszył się do tamtego miejsca, gdzie zabił tą dziewczynę. Może wiedział, że ktoś go podgląda z klapy w podłodze. Pewnie wracał tak szybko by zabawić się podobnie z inną.
A czy Trevor wyczuł, że jesteśmy wampirami? Kompletnie nie wiem. Co zrobił z zabójcą Stefan? Musiał go albo zabić albo jakoś unieruchomić, by móc uciec do miasta z tamtą kobietą w normalnym, ludzkim tempie... To dlatego Stefan się wrócił! By sprzątnąć jego ciało lub jeszcze się czegoś od niego dowiedzieć. Minęło sporo czasu zanim przemogłam się i postanowiłam przypomnieć sobie co też takiego zrobiła moja niedawna przyjaciółka. No właśnie. Dalej nią będzie? Po tym jak widziałam jak ot tak zabija niewinną kobietę? Miałam wrażenie, że kiedy to zrobiła, ulżyło jej. To straszne! Jak mogła! Nigdy nie znałam tak bardzo współczującej osoby. A tu co się okazuje? Że potrafi być i bezduszna i nieobliczalna. Do tego potrafi wytykać mi moje błędy i złe czyny. Szkoda gadać. Przestałam jej ufać.
Znalazłam sobie jakiś krótki, tępo zakończony patyk i długo ryłam nim ziemię.
Noc była tak samo ciemna jak wcześniej choć było już blisko do rana. Wtedy usłyszałam dziwną piosenkę dochodzącą z bliskiej polany.
Wychyliłam się szybko by widzieć co się tam dzieje i wtedy zauważyłam gromadkę ludzi rozpalającą dziwne ognisko.

__________________________________________________________________
Opowiadanie miało być po 19, tymczasem jest po 22:00 xD Sorry. Sprawdziłam je dopiero dzisiaj (pon.). Mam superrr pomysł na akcję z Caroline i .... (hahaha nie powiem) . Może jutro pojawi się następne opowiadanie.
Pozdrawiam. kqennkqenn  :)


sobota, 1 listopada 2014

Op. 6 (cd.) - Stefan

Boli mnie głowa. Zanim otwieram oczy próbuję przypomnieć sobie co zrobiłem i gdzie poszedłem.
Tak. Dziewczyny miały zaglądnąć do barów, a ja pobiec do tego miejsca, o którym mówiła Elena. Do lasu, do leśniczówki. Ból z tyłu głowy powoduje, że ociągam się jeszcze z decyzją o otwarciu oczu. Tępy i pulsujący sprawia, że leżę jeszcze chwilę bez ruchu. Mam więc sekundkę na wytężenie moich pozostałych zmysłów.
Słyszę radio. Jakieś 5 metrów ode mnie. Bardzo niewyraźnie, przez szum i inne zakłócenia, słyszę prezenterkę wiadomości. Jestem pewnie na miejscu. W dodatku w budynku. Jeśli tu miało miejsce to zabójstwo to czemu ot tak gra tu radio? Nie powinno roić się tu od policji, techników sądowych, patologów, antropologów i tego typu fachowców? Dziwne.
Wytężam swój niezawodny węch. Tak, dałbym sobie głowę uciąć, że jestem w jakimś pomieszczeniu. Czuję dom. Stary, drewniany dom. Gdzieś jeszcze przebija się do mnie nutka świeżego powietrza. Las. To by się zgadzało. Leśniczówka na skraju lasu. Wciągam tą woń jeszcze raz.
I wtedy czuję.
Kogoś.
Człowieka.
Mój wampirzy węch nigdy nie przeoczyłby tego zapachu. Czuję doskonale skórę tego człowieka. Pachnie magnolią. W takim razie to chyba kobieta.
Pod sobą czuję twardą posadzkę.
Otwórz te oczy złamasie! - myślę.
Kiedy to robię, nie mogą przyzwyczaić się do rażącego światła. Spodziewałem się czegoś zupełnie innego. Jakiś ciemności, mordercy przyczajonego w cieniu, w kącie.
- Dobry wieczór.
Kiedy oczy przyzwyczajają mi się do panującej tu jasności, widzę kto się do mnie zwraca.
Kobieta w średnim wieku, mało atrakcyjna, wyniszczona. Mam się odezwać? - biję się z myślami.
- Przepraszam za głowę. Przestraszyłam się i uderzyłam. Myślałam, że wraca. Dobra, nieważne. Ktoś inny. Tego cholernego radia nie da się wyłączyć. - mówi chaotycznie.
Pocieram obolałe miejsce i szykuję się do wstania z podłogi.
- Proszę, nie wstawaj. - macha szybko. - Boję się. Nie wiem czy ty też ...
Jednak wstaję. Powoli, delikatnie. Pokazuję jej że jestem daleko i w żaden sposób jej nie dosięgnę. Uspokajam i powoli opuszczam ręce.
- Okey. Spokojnie. Kompletnie nie wiem o co chodzi z tym kimś. - robię krok do niej.
- Nie podchodź ! - wydaje rozpaczliwy jęk. - Powiedz po co tu przyszedłeś i z kim. - rozgląda się niepewnie po pokoju. Stoi tu tylko brudne, zakurzone biurko. Mini lodówka, już stara i zardzewiała, z otworzonymi na oścież drzwiczkami i krzesło. Kobieta właśnie się o nie opiera. Stoi w rogu pomieszczenia. Nerwowo patrzy to na mnie, to przez najbliższe okno, na zewnątrz.
- Jestem Stefan. - czuję, że mogę jej zaufać. - Jestem sam. Przyszedłem tu z ciekawości. Po prostu widziałem w ostatnich wiadomościach informację o zabójstwie. Podobno to wydarzyło się tu.
- Tak. - wchodzi mi w słowo. - Widziałam to. Biedna dziewczyna. Będziemy następni. Tylko wróci. - w jej oczach narasta panika. Widzę w nich strach.
- Kto? Kto to jest? Współpracujmy a na pewno się stąd wydostaniemy. - chcę dodać jej ulgi.
Trafiony! Sprawiam, że kobieta zaczyna zachowywać się racjonalnie.
- J...jestem Zendaya. Przechodziłam tędy i też z ciekawości zaglądnęłam. W ostatnim momencie ukryłam się tutaj. - stopą wskazuje idealnie zamaskowaną klapę w podłodze. - To morderca. Kiedy było już po wszystkim chciałam uciec. Odczekałam porządną chwilę i wyszłam. Wtedy usłyszałam ciebie.
- Uznałaś że wrócił? Wzięłaś go za mnie.
- Tak. Dopiero potem zdałam sobie sprawę z tego, że dość poważnie uderzyłam zupełnie niewinnego człowieka. Wiem kto jest prawdziwym mordercą bo widziałam go przez szpary w podłodze. - wypatruje czegoś za oknem. - On zaraz tu będzie!
- Zgaś światło! - nakazuję jej natychmiastowo. - Zaufaj mi! - dodaję by się nie bała.
Po chwili posłusznie gasi to rażące oświetlenie. Pokonuję wtedy dystans jaki dzielił mnie od niej i łapię ją za rękę. Ta podskakuje i chce się wyrwać, ale wtedy oboje zauważamy światła samochodu przebijające się przez gęstwinę drzew.
- To on. To już koniec. Zrobi z nami to samo co z nią!
- Proszę. Cicho! - kładę dłoń na jej suchych i spragnionych wody wargach. - Będzie dobrze. Pod żadnym pozorem się nie odzywaj. Chodź. - zaczynam ciągnąć ją do drzwi. - Tylko cicho. - szepczę.
Dawno zgasił silnik. Słyszę już jego kroki na kostce przed miejscem zbrodni. Sięga po klamkę, a my stoimy. W ciągu dosłownie 4 sekund: otwiera drzwi, widzi mnie i ją, widzę, że się boi, łapię go za szyję, czuję kursującą tam i z powrotem krew, pokusa jest wielka, rzucam nim o ścianę. Wybiegając z Zenday'ą słyszę jego jęk i łamane kości.
- Chodź. - mówię i to jej wystarcza. Łapie mnie za rękę (Zaufała. Cieszę się) i w ludzkim tępe biegniemy do centrum.

______________________________________________________________

Do następnego opowiadania wymagam 2 komentarzy. Jest o wiele łatwiej bo odznaczyłam funkcję z wprowadzaniem tego kodu. To opowiadanie jest częścią dalszą opowiadania 6. Tym razem opowiada Stefan. Zapraszam do zakładki ,,bohaterowie'' . Za 5 minut pojawi się tam postać Trevora i Zenday'i. Może też coś ,,zaspojleruję'' odnośnie następnych bohaterów. xdd A i w tym opowiadaniu chciałam być trochę taka chaotyczna. Wiecie, że mężczyźni mają inny sposób wysławiania się. Nie są tak wylewni itd. Chciałam to uwzględnić.
Mogę wam zdradzić, że od tej pory będzie się dużo działo !!! <3 xD
Buziaki kochani i do napisania ! ;D

kqenn kqenn