sobota, 2 stycznia 2016

R. 21 - Caroline / Klaus

W drodze do domu wiele rozmyślałam. Fakt, że wróciłam do bliskich, przyjęłam ze szczęściem i nadzwyczajnie łatwo. Jakby coś w głębi mnie zawsze wiedziało, że tu do nich wrócę. Uśmiechnęłam się na myśl o incydencie w samochodzie. Miło było poudawać ciężarną, w dodatku żonę Klausa. Kiedy dochodziłam już do mojego domu, do głowy przyszedł mi całkiem niegłupi pomysł. Gdy sytuacja nieco się ustabilizuje zrobię imprezę. I to nie byle jaką! Dobrze się wszyscy zabawimy. Myśląc o drinkach i przekąskach na tą okazję zadzwoniłam do drzwi. Zaraz w korytarzu pojawił się cień. Czarna postać zbliżała się coraz bliżej chropowatej szybki. Ktoś uchylił drzwi.
- Tak? - kobieta, którą zauważyłam nie przypominała mi teraz mojej mamy.
- Mamo to ja, Caroline. - uchylone do tej pory na kilka centymetrów drzwi otworzyły się na oścież. Bez słowa wpadłyśmy sobie w ramiona. Przytuliłam ją mocno, a ona niezwłocznie odwzajemniła uścisk. Jej perfumy, dotyk i zapach ubrań dały mi wreszcie poczucie bezpieczeństwa i miłości. Tego mi brakowało. 
- Ja, ja myślałam, że... że mnie opuściłaś. - szlochała mi w szlafrok. Jej smutek, który przeobrażał się powoli w radość, kłuł mnie jeszcze w skórę przechodząc przez warstwę jej ubrań. - Obiecaj, że nigdy już tak nie postąpisz. - wtuliła głowę w moje włosy.
- Obiecuję. - poklepałam ją po plecach i równocześnie lekko się odchyliłam by spojrzeć jej w oczy. - Od teraz wszędzie cię zabieram. Wycieczki, sklepy i randki. - na to ostatnie płacząc jeszcze, obie wybuchłyśmy śmiechem.
- Nie no bez przesady. Chcę by moja córka miała życie. - wytarła łzy i złapała mnie za ramiona. - Po prostu niech będzie tak jak dawniej, zgoda?
- Zgoda mamuś. - od dawna nie pozwalałam sobie na tego typu grzeczności. Jednak teraz, kiedy ona jest zdrowa, a ja znowu przy życiu, muszę to nadrobić.
Zaraz też pociągła mnie za rękaw i pognałyśmy do salonu, który jak się potem okazało, od mojego wyjazdu  nic a nic się nie zmienił. Wnętrze chwilowo wzbogacone było stertą jednorazowych chusteczek higienicznych i kilkoma pustymi butelkami po piwie.
- Mamo?! W tym topiłaś smutki? - zawołałam do niej kiedy zaczęła przygotowywać coś w kuchni. Wzięłam w ręce wszystkie sztuki opróżnionych butelek i poszłam poświecić nimi przed jej oczami. - Szeryf Mystic Falls nie może sobie na coś takiego pozwalać! - wyrzuciłam i zganiłam ją wzrokiem.
- Wiem, ale było mi ciężko. Nie wiesz jak to jest mieć dziecko, które znika ot tak na bite pół roku. - odwróciła się, a potem znowu wróciła do przygotowywania kolacji. - Nie obrazisz się jeśli zjemy tylko kromki i sałatkę, prawda? Nie zrobiłam zakupów. - potarła czoło wyraźnie zakłopotana.
- Pewnie, nie ma sprawy! W czym ci pomóc? - zapytałam z prawdziwym zapałem.
- Usiądź i opowiadaj. Chcę usłyszeć z grubsza co działo się z tobą przez te pół roku. - nastawiła elektryczny czajnik z wodą. Dwie porcje sałatki były już ubrane na talerze. Mama zaczęła robić kromki.
- Nie. Najpierw ty. Kiedy wyszłaś ze szpitala? Wszystko jest już dobrze? Co działo się w mieście, kiedy mnie nie było? Jak Matt i Jeremy? - obróciła się i czujnie na mnie spojrzała. Wiedziała chyba, że moje przygody będą bardziej ciekawe, więc pozwoliła sobie zostawić mnie na deser.
- Kochana, więc tak. Ze szpitala wypisali mnie po tygodniu po twojej wizycie. Żebra się zrosły, a palce jak widzisz są giętkie i sprawne. Jest dobrze. W mieście było bez was strasznie cicho. To ty i twoi przyjaciele ożywiacie to miejsce. Gdyby nie liczyć kilku drobnych kradzieży i bójki, to nie działo się tu nic ciekawego. Jeremy chciał do was dołączyć, ale kompletnie nie wiedział gdzie się najpierw udać, więc jego zapał po jakimś miesiącu nieco ostygł. Wspólnie z Mattem pilnowałam też by nic sobie nie zrobił. - wtedy czajnik zaczął piszczeć oznajmiając, że gotowana w nim woda nadaje się już na herbatę.
- To chciał sobie coś zrobić?! - spytałam ją szybko. Odpowiedziała dopiero gdy nalała do kubków wodę.
- Tak. Wiesz jak to jest z Gilbertami. Wszystkim kieruje impulsywność, nie ma czasu na spokojne przemyślenie problemu. - następnie mama zmieniła temat, ale ja skupiłam się na tym ostatnim zdaniu. Pomyślałam jak to będzie z Eleną, kiedy dowie się, że Damon chce z nią skończyć. Może być źle, nawet bardzo. - Halo... Ziemia do Caroline. - usłyszałam znowu mamę. - Mówię, że teraz moja kolej do zadawania pytań. Opowiadaj szybko!
Wkrótce czekało na wytłumaczenie przeszło 40 pytań. Szczerze mówiąc sama na niektóre nie potrafiłam znaleźć racjonalnej odpowiedzi. Kłamstwo ma krótkie nogi. - pomyślałam jeszcze i postanowiłam, że na pytania, na które tylko mogę odpowiem szczerze. Inne ominę, a to nie zalicza się przecież do kłamstwa. A więc pomijając to o czym już wiedziała, przyznałam się jej do tego, że podczas naszej wycieczki straciłam, życie.
- Ale jak? Przecież tu teraz ze mną jesteś. Poza tym jesteś wampirem. - kochałam moją mamę między innymi za to, że była tak pojętą osobą. No bo kto inny tak otwarcie i bez ogródek, przyznałby swojemu dziecku taką rzecz?
Wytłumaczyłam jej, że się spaliłam, bo chciałam ratować pewne dziecko. Widząc, że łzy ponownie zbiegają się jej do oczu, szybko dopowiedziałam, że potem cudownie zmartwychwstałam za sprawą pewnej czarownicy.
- Czyli na powrót jesteś wampirem? - odpowiedziała chcąc poukładać sobie w głowie nowe informacje.
- Tak. - mówiąc to czułam się nieswojo. Dalej byłam silna i szybka jednak nie odczuwałam głodu. Zwaliłam to na ostatnie przeżycia. - I... wiesz co? Chyba będziesz mogła poznać tego dzidziusia. Nie znamy jego rodziców, więc wzięliśmy go razem ze sobą.
- To trzeba będzie powiadomić odpowiednie instytucje. Nie można ot tak przygarnąć sobie niemowlęcia. Ale wiesz co? Zanim zatelefonuję w odpowiednie miejsca chcę poznać osobę dla której moja córka potrafiła poświęcić swoje życie. Jestem z ciebie dumna.- wzięła do rąk talerze z naszą kolacją i zaniosła je do salonu. Ja poszłam za nią biorąc w dłonie kubki z posłodzoną już herbatą. Idąc mama ponownie zażądała informacji. - A gdzie ono jest?
Na następne szczere wyznanie było mnie stać dopiero po tym jak usiadłam na kanapie.
- Z Klausem. To on je znalazł.
Twarz mojej rodzicielki natychmiast skamieniała. Mina jej zrzedła, a ja od razu zaczęłam się jej tłumaczyć.
- Spokojnie. To nie przed nim broniłam dziecko. Staliśmy w tej sprawie po tej samej stronie. Później to dzięki jego kontaktom zostaliśmy wskrzeszeni. - puściłam do niej oko, gdyż chciałam rozładować nieco sytuację.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł zostawiać tego szaleńca z małym, bezbronnym dzieckiem? - mama dalej była pełna obaw.
- Tak jestem pewna, a poza tym Klaus nie jest wcale... - od razu pożałowałam tego zdania, musiałam go jednak dokończyć. - ... szaleńcem. - to ostatnie słowo wolno przeszło mi przez gardło. Spostrzegłam, że mina mamy wyczuwa, że coś jest na rzeczy. - Obchodzi się z tym dzieckiem jak z jajkiem. Nic im nie będzie. - definitywnie zakończyłam temat.
Później przy akompaniamencie telewizora i nocnych wiadomości zjadłyśmy w milczeniu resztę kolacji. Musiałam przyznać: moja mama jest mistrzem w robieniu sałatek. Cisza zupełnie nam nie przeszkadzała. Cieszyłyśmy się swoją obecnością dopijając ostatnie krople płynu w kubkach.
- Pójdę się wykąpać okej? - wstałam i podeszłam w stronę schodów.
- Dobrze. - pokiwała głową, ale zauważyłam, że jeszcze nie skończyła. - Czyli wszystko sobie wytłumaczyłyśmy? Jest dobrze, tak? - uśmiechnęła się niepewnie.
- Tak. Jest dobrze jak nigdy dotąd! - powiedziałam i w kilku susach pokonałam długie drewniane schody. Przeszłam korytarzem i znalazłam się zaraz w mojej sypialni. Tu też podczas mojej wizyty w zaświatach, nic nie uległo zmianie. Przez otwarte okno wlatywał świeży wiatr. Szybko zorientowałam się kto je tak pozostawił, gdyż na stoliku przy łóżku dostrzegłam zaraz piękny szkic i list.
Rysunek na drogim i eleganckim papierze przedstawiał mnie trzymającą na rękach małą Hope. To dziwne, ale od dnia w którym zmarłam czułam silną więź z tym dzieckiem. Chciałam dla niego jak najlepiej i chwilami łapałam się na tym, że myślałam jak by to było być jego matką. Jak sprawdziłabym się w takiej roli? - takie pytania uderzały we mnie coraz częściej. Powodowały ból. Na początku nie wiedziałam dlaczego. Potem uzmysłowiłam sobie, że ten smutek jest wywołany zazdrością. W końcu nigdy nie będzie mi dane zostać mamą...Włożyłam rysunek do pierwszej szuflady mojej szafki nocnej. Chyba często będę oglądać ten obrazek. - odgarnęłam włosy i biorąc do ręki list, usiadłam na skraju łóżka. Powoli wydmuchałam z płuc powietrze. Kompletnie nie wiedziałam co tam znajdę. List miłosny, opisujący uczucie jakim mnie darzy pierwotny czy raczej kartka papieru z jakimiś pożegnalnymi wypocinami? Okazało się, że ani jedno ani drugie. List zawierał następującą treść:

Moja Droga Caroline
Szalenie cieszę się z Twojego powrotu. Bez Ciebie świat zdawał się być taki szary i pozbawiony energii. 
Uśmiechnęłam się czytając to zdanie. 
Dobrze wiem dlaczego w tamtej chwili znalazłaś się w tamtym miejscu. Kłótnia z rozhisteryzowaną Eleną,mam rację? Przez wzgląd na Ciebie porzucę na razie myśl o zabiciu jej.  
Natomiast po zapoznaniu się z treścią następnych zdań z twarzy odpłynęły mi wszystkie kolory. Co ma znaczyć to 'na razie'?! Choć od Tamtego Czasu moja opinia na temat Eleny uległa całkowitej zmianie i nie postrzegam jej już jako kogoś mi bliskiego, nie życzę jej broń Boże śmierci! To postanowione. Po licznych zamachach na życie zupełnie niewinnych ludzi, Elena nie zasługuje już na moją przyjaźń. To dziwne, bo jest tak podobna do Damona, a jednak jego wciąż darzę przyjacielskim uczuciem. Różnica tkwi w tym, że to ona od początku była moją przyjaciółką i z czasem co raz bardziej nadużywała mojej cierpliwości i życzliwości. Z nim nigdy, aż do teraz, nie łączyły mnie przyjacielskie stosunki. Wymazałam z głowy wszystkie jego złe uczynki. Podobnie postąpiłam z Klausem. Zaczęli z czystymi kontami. 
Żadne słowa nie wyrażą Ci mojej wdzięczności za uratowanie Hope. Planuję pozostać tu jeszcze chwilę, aż wszystko wróci do normy, a ja rozwiążę kilka poważnych problemów, które przywędrowały tu za mną z Nowego Orleanu. 
O jakich problemach on opowiada?! To znaczy, że jak je wyjaśni to znowu stąd zniknie?
Tymczasem... do zobaczenia jutro.
PS Całkiem ciekawe rzeczy wypisałaś w tym liście. Może o tym porozmawiamy? 
Klaus.

O nie! Tylko nie to! W mgnieniu oka domyśliłam się o co chodzi mu w ostatnich dwóch zdaniach tego listu. Moja kartka schowana do kieszeni szlafroka... Musiała mi wypaść, kiedy przy wysiadaniu rozdarłam jego tył! Przecież tam było wszystko! Moje uczucia i emocje związane z tamtym światem, a także o ile się nie mylę wyznania miłości kierowane do pierwotnego! Nie miał prawa tego czytać! - wzburzona opadłam na materac, przekręciłam się na brzuch i walnęłam głową w poduszkę. Jaka żenada! To były moje wewnętrzne przemyślenia, a on bezprawnie je sobie przeczytał. Do tego zamiast oddać mi ten papier, bez namysłu go sobie przywłaszczył. Doigrał się! Gdyby nie to, że chcę spędzić z mamą jeszcze trochę czasu, już bym do niego pobiegła i złamała mu, ten wtykający się w nie swoje sprawy, nos.
Wstałam i chcąc przestać myśleć o Klausie, zajęłam się sobą. Ciuchy, w których przyszłam do domu od razu wyrzuciłam do kosza, bo nie nadawały się już do niczego. Stanęłam na środku pokoju i ściągnęłam stanik. Miałam gdzieś to, że przez całkowicie otwarte okno mogą mnie widzieć wszyscy sąsiedzi. Naga od pasa w górę przeszłam do szafy, by stamtąd wyciągnąć jakąś ciepłą, bawełnianą koszulkę. Jej prawe skrzydło było już prawie w zasięgu mojej ręki, ale wtedy zjawił się on. Klaus musiał mnie obserwować! Nie zdążyłam nawet zakryć biustu. Użył takiej szybkości, że praktycznie się przede mną zmaterializował. W jednym momencie przywarł do mojego nagiego brzucha swoim umięśnionym, schowanym pod koszulką, torsem. Moje ciało zareagowało błyskawicznie. Włoski zjeżyły mi się na rękach, a oddech stał się szybki i płytki.
- Co tu robisz? - zdołałam wyszeptać, nim wybuchła we mnie kolejna fala podniecenia, wywołana jego nieoczekiwanym zbliżeniem.




*Klaus*
Chciałem tylko podesłać jej ten list. Tymczasem moja ciekawość i pożądanie zwyciężyły. Kiedy zobaczyłem jej minę na widok mojego rysunku, a potem kiedy spostrzegłem, że się rozbiera nie wytrzymałem. Obiecywałem sobie trzymać się na dystans, powoli wszystko jej wyjaśniać. Jednak na jej widok nie mogłem się powstrzymać. Przez cienki t-shirt czułem jej nagie piersi, które zareagowały tak jak powinny były zareagować. To sprawiło, że posunąłem się dalej. Zacząłem ją całować, a było to kolejnym łamaniem postawionych sobie zasad. Zmysłowo, po szyi, jak nie całowałem żadnej innej. 
- Przechodziłem tędy i pomyślałem, że wstąpię. - zamruczałem jej do ucha, a kiedy Caroline nieświadomie wydała z siebie cichy jęk i odchyliła bardziej głowę, by dać mi większe pole do popisu, od razu to spierdoliłem. Moja ręka poszła za daleko i bokiem wsunęła się potajemnie do jej koronkowej bielizny. Czułem jak mój dotyk pozostawia na jej skórze ślad. Cała pokryła się gęsią skórką, a kiedy dzieliły mnie centymetry od jej intymności, gwałtownie się ode mnie odsunęła. Poprawiła bieliznę, szarpnęła za drzwiczki szafy, wydobyła z niej jakiś ciuch i wciągnęła na siebie pierwszą lepszą koszulkę. 
- Zrobiłem coś nie tak? Wiem, nie powinienem, ale kiedy cię widzę to... 
Odwróciła się ode mnie, wyraźnie nie chcąc pokazać mi swojej twarzy i malujących się na niej uczuć. Płakała.
Szybko podszedłem do niej i obróciłem ją do siebie. Tak bardzo się wtedy na siebie rozgniewałem. 
- Nie, nie zrobiłeś nic czego bym nie chciała. Po prostu, nie chcę żeby na powrót coś między nami było, gdy ty i tak za jakiś tydzień się stąd zmyjesz. Znowu zostawisz mnie samą, a ja będę cierpieć. Klaus, mam tego dość. Równie dobrze możesz już teraz stąd wyjść. Nie mogę przyzwyczajać się do twojej obecności. Nie wierzę w to co mówię, ale to... to co nas łączy... to uczucie nie ma racji bytu.
Upokorzony i zraniony popatrzyłem na Caroline. Kocham ją i nigdy się to nie zmieni. Musi dać mi szansę. Tą ostatnią. W tej chwili chciałem jej wszystko wyznać.




______________________________________________________
Witam ! Jestem ciekawa czy po tak długiej przerwie w pisaniu, jeszcze ktoś tu zaglądnie... Zobaczymy. :) Komentujcie! U mnie wszystko dobrze, dużo nauki, w klasie nowi cudowni ludzie <3 Czasem coś tu dodam, bo nie mogłabym nie dokończyć mojej historii KLAROLINE <3 Ask w najbliższym czasie też odżyje ;p Pozdrawiam, ślę całusy i przytulam. kqenn kqenn 


poniedziałek, 17 sierpnia 2015

R. 20 - Katherine

Przeżyłabym wszędzie. Dosłownie wszędzie. No i oto jestem! Panie i panowie przed państwem powstała z martwych Katherine Pierce! - prycham na samą myśl o moim cudownym zmartwychwstaniu. Mijam stojącego na bramce prawie dwumetrowego, śliniącego się na mój widok siłacza i wchodzę do klubu. W korytarzu mijam jeszcze dwóch wyglądających na ćpunów nastolatków. Potem rozszerzając kurtynę wchodzę do centralnej części mało gustownego pomieszczenia. Brudna zieleń pokrywa ściany i sufit. Brązowa podłoga w połączeniu z dwoma wybiegami dla nagich tancerek daje wręcz obskurny efekt. Trudno. - myślę dalej. Machinalnie poprawiam włosy, a sukienkę która sięgała wcześniej trochę przed kolano, podciągam i marszczę tak, że dolna falbanka ledwo zakrywa mi teraz pupę. Szkoda, że nie mam przy sobie czerwonej szminki. - wykrzywiam usta i z taką właśnie kwaśną miną zmierzam do baru. Po drodze przechodzę koło ciemnych boksów, których wnętrza zasłonięte są podobnymi, grubymi i ciemnymi kurtynami jak przy wejściu. Nie trudno się domyślić co się tam dzieje. Chociaż muzyka, którą zapodaje w rogu jakiś grubas, jest bardzo głośna, słyszę każdy jęk rozkoszy stacjonującej w tym miejscu dziwki. - przewracam oczami i idę dalej. Wkrótce siadam na pierwszym z rogu wysokim taborecie przy ladzie.
- Dwa razy Kamikaze. - mówię głośno barmanowi.
Ten wyraźnie zaskoczony moim zamówieniem, dopiero po chwili zaczyna go wykonywać. Widocznie w tej norze zadowalają się tylko tanimi winkami. Gotowe zamówienie ląduje przed moim nosem. Nareszcie. Opróżniam niespotykanie wielki kieliszek na raz. Drugi już na mnie czeka. Bawiąc się nim i zanurzoną w trunku tandetną parasolką rozmyślam nad moim powrotem na ten świat. - Kiedy spotkałam Damona byłam w takim szoku, że nagadałam mu jakiś bzdur. W tamtym świecie zachowały się nasze zdolności. Chodzi o to, że umierając jako wampir, później dalej nim byłam. Damonowi powiedziałam, że jesteśmy tam ludźmi. Jak mógł się tak nabrać? Przecież on też żywił się tam krwią. Co prawda zwierząt, ale to i tak nie zmienia faktu, że była to krew, a gdyby był człowiekiem zwyczajnie by po takim czymś zdechł. Ludzki organizm nie toleruje krwi w układzie pokarmowym, nawet tej samej grupy, którą ma. Ach ten głupiutki Damon. Chyba był tak zszokowany faktem, że ktoś po niego wrócił, że nie rozumiał nic co się do niego mówi. Można mu było wcisnąć każdą bajkę, a on by w nią łatwo uwierzył. Był zafascynowany możliwością powrotu do tej jego miłości - Eleny. Na prawdę, nie wiem dlaczego uważają ją za lepszą ode mnie. Ha! Dam sobie rękę uciąć, że zabiła kogoś przez to swoje cierpienie po stracie Damona. Szczerze mówiąc, gdyby nie Klaus i jego uczucie czy cokolwiek to jest do Caroline, dalej by cierpiała. - uśmiecham się do siebie. - W głębi duszy żałuję, że łączą mnie z tą hybrydą takie a nie inne stosunki. Chciałabym mieć kogoś kto skoczy za mną w ogień. - teraz zdałam sobie sprawę z tego, że nikogo takiego nie mam. Przechyliłam kolejny kieliszek i podniosłam rękę zawiadamiając barmana, że mam ochotę na więcej.
- Tym razem 3 Margarity.
- Widzę, że laska chce się upić. - robiąc drinki mrugnął do mnie okiem. Nie mam zamiaru prowadzić z tym pryszczatym rudzielcem, z widocznymi bliznami po trądziku, jakiejkolwiek rozmowy. Kiedy wyraźnie zaczyna prowadzić jakieś gierki, od razu chcę ukrócić jego cwaniactwo i tanie gadki na podryw.
- Po pierwsze nie jestem dla ciebie żadną laską. Po drugie ty i te twoje kiepskie teksty na podryw są żałosne i na poziomie standardowego nastolatka. A masz ile? 40, 50 lat? - Dobrze wiem, że mężczyzna za ladą ma nie więcej niż trzydziestkę, ale dalej kontynuuje ten upokarzający go wywód. - Pracuj jak pracujesz, w tym...-rozglądam się jeszcze raz po pomieszczeniu by wyolbrzymić skalę mojego zażenowania. - w tej dyskotece i więcej się już do mnie nie odzywaj. Rób dalej co masz robić i proszę cię przestań z tym wszystkim bo i tak się z tobą nie umówię. Pf... Gdybyś nie był tu jedynym barmanem nawet bym na ciebie nie spojrzała, wiesz? Nie mam ochoty słuchać takiego pierdolenia. Przyszłam tu tylko po to by się napić i w spokoju pomyśleć. - zdaję sobie sprawę, że ta druga część zdania, kompletnie nie ma sensu. Z reguły człowiek chcący poukładać coś sobie w głowie, szuka ustronnego i cichego miejsca. Widocznie mój umysł myśli trzeźwo tylko w takich warunkach.
- Proszę. - mówi po chwili mój niedoszły zalotnik. Słowo ciężko przechodzi mu przez gardło, potem powoduje ostry szczękościsk i zgrzytanie zębów, a następnie ze śliną wychodzi na światło dzienne. Oho, widać że ten typ nie lubi jak się go spławia.
- Dziękuję ci bardzo. - chwilę napawam się moją małą wygraną, a następnie odpowiadam mu szerokim, szczerym uśmiechem. Przesuwam drinki bliżej siebie. Dwa wypijam od razu. Trzeci mam już w dłoni i kiedy szkło ma dotknąć moich suchych i rozgrzanych od alkoholu warg, przypominam sobie jedną podstawową rzecz. Przecież zaraz się upiję! W ogóle jak się stąd potem wydostanę? Przecież straciłam wszystkie nadnaturalne zdolności... - na raz myślę o pozostałych sprowadzonych na ten świat ze mną. Zaczynam się głośno śmiać, a widząc to barman za ladą, myślący pewnie, że śmieję się z niego, jeszcze bardziej się nachmurza. - Przecież oni nic nie wiedzą! Boże, jaka ja jestem zaradna! - mówię do siebie w duchu. - Nic nie wiedzą o legendzie, która głosi, że kiedy czarownica przybędzie po zmarłego i wciągnie go z powrotem do świata żywych, spełni się wszystko to o czym myśli podczas przejścia przez portal. To coś jak disneyowska bajka o Alladynie z tą różnicą, że to wszystko dzieje się na prawdę i by coś dostać nie trzeba pocierać lampy, jakkolwiek to brzmi. - znowu się uśmiecham. - Ciekawe kto z nich chciał jeszcze tak jak ja zostać marnym i kruchym człowieczkiem. Damon i Caroline odpadają. Zastanawiałabym się nad Lexi. Kto wie? Może Jenna, by być z tym swoim pierwotnym, zamarzyła sobie wampirze życie? Trzeba będzie się tym zainteresować. - dalej myśleć przeszkadza mi kolejny amator whiskey.
- Witam. - siada na wolnym dotąd miejscu koło mnie.

- Jeśli masz zamiar mnie podrywać lepiej już idź. Nie mam ochoty dziś flirtować. - i tego kanciarza chcę się pozbyć. Nie odwracam nawet głowy by na niego spojrzeć. Pewnie jakiś łysy, stary pierdziel. Pełno tu takich, a tacy nie zasługują nawet na moje spojrzenie.
- Powiem ci, że ja też nie, a słysząc te uwagi rzucane w stronę tego dupka... no powiem, że mi zaimponowałaś. A tak szczerze to przyszedłem się tu napić. - rozmawia ze mną dalej, pomimo tego, że jestem do niego odwrócona plecami. - ej, cztery razy to samo! - woła do mojego nowego wroga, który aktualnie obsługuje inną kobietę i opowiada jej te same bajki co mi wcześniej. Różnica tkwi w tym, że ta gruba flądra się na to łapie. Wieśniaczka. - myślę po czym tłumaczę będąc dalej tyłem do tamtego gościa, że nie chcę jego drinków.
- Mam swojego. - podnoszę kieliszek w górę. - Gdy będę miała ochotę następny mogę sobie kupić. - wypowiadam to twardo i z zarozumiałością, jak na Katherinę Pierce przystało. Dopiero minutę potem uświadamiam sobie, że nie mam przy sobie tyle pieniędzy ile kosztowały te wszystkie drinki. Trudno najwyżej znajdę później jakiegoś tępego, który za obietnicę spędzenia z nim nocy zapłaci mi ze 3 bańki. Tu takie usługi nie mogą chodzić drożej. - uśmiecham się. - Jaka praca taka płaca.
- Mam dość wampirów, wilków, czarownic i innych świrów. Mam ochotę się upić. - Teraz rozmówca jak najbardziej przykuwa moją uwagę.
- Skąd? Skąd o nich wiesz? - zaczynam się powoli odwracać.
Moim oczom ukazuje się najprzystojniejszy mężczyzna jakiego kiedykolwiek widziałam. No może poza braćmi Salvatore, ale oni to już przeszłość. Liczy się teraźniejszość i to, że na bank spędzę z tym facetem gorącą noc. Ubrany w garnitur, schludny, ładnie uczesany. Gdyby nie to, że nie mam już daru hipnozy, to kochalibyśmy się już w jednym z tych boksów, koło których przechodziłam.
- Powiedzmy tak: w wolnych chwilach jestem sprzątaczką. Pracuję tylko dla szeryfów. Wiesz. Chodzi mi tu o tych najstarszych wampirów, którzy chcą zachować jako taką kulturę i każą, a poza tym dobrze płacą, takim jak ja, za wysprzątanie całego gówna, które pozostawiają po sobie młodzi krwiopijcy. Zakopuję, palę lub topię zwłoki. Wiem, niezbyt wdzięczna praca, ale cóż, z czegoś trzeba żyć, nie? - uśmiecha się i opróżnia swój kieliszek.

 - Taak... to w wolnych chwilach no i dla rozrywki. Natomiast od 6 rano do 18 zastępca szeryfa policji w Mystic Falls. Do usług młoda damo. - patrzy mi się prosto w oczy, a potem wybucha śmiechem i kontynuuje. - Za dużo wypiłem. Jestem tu już dobre dwie godziny. Gadam głupoty. - zmieszany opuszcza głowę i na moment zapada cisza.
- Wiem, że to co mówisz to nie są głupoty. Wampiry istnieją. - gdy to mówię przysuwam się do niego by tylko on mógł mnie usłyszeć. W sekundzie uderza mnie zapach jego drogiej wody kolońskiej. Jak on pięknie pachnie! Mam ochotę go schrupać! - myślę sobie i łapię za jeden z zamówionych przez niego kieliszków. Tak się składa, że pomyśleliśmy razem o tym samym i nasze ręce dotknęły się. Ma przyjemnie chłodną i gładką dłoń, to tyle co zdążyłam zauważyć zanim z rumieńcem cofną swoją i przyznał mi pierwszeństwo. Z kieliszkiem w dłoni odwróciłam się by zobaczyć co dzieje się na sali. Spoceni nastolatkowie dalej oblepiali niemal cały parkiet. Wstałam z siedzenia. Poczułam ogromną chęć do tańca. Alkohol widać zdążył już ściąć mój słaby ludzki umysł. Gdy na chwilę odwróciłam się w stronę baru by odłożyć szkło, moja nowo upolowana zdobycz kłóciła się z barmanem. Byłam pewna, że zaraz przyłoży gościowi za ladą. Mój adorator z nerwów cały się spiął, zacisnął palce tak, że pobielały mu kłykcie i dalej toczył z barmanem zażartą dyskusję  na nieznany mi temat. Gdy zauważyłam u niego lśniącą obrączkę postanowiłam przerwać im tą sprzeczkę i wziąć tego atrakcyjnego mężczyznę w obroty.
- Jesteś żonaty? - spytałam bez ogródek wskazując mu przy tym pierścień na jednym z jego palców.
- Co? To? O to ci chodzi? - spojrzał na obrączkę, przetarł ją dokładnie opuszkiem palca. - To pamiątka. 8 lat temu zmarła mi żona.
Nigdy za bardzo nie byłam zdolna do współczucia. Tak było i w tej chwili. Wiadomość o śmierci jego ukochanej drugiej połówki nie zrobiła na mnie wrażenia. Pokusiłabym się nawet stwierdzeniem, że dobrze jest nie mieć w takich przypadkach  już żadnej konkurencji.
Rozmówca widocznie chciał zmienić temat i teraz to on szukał w moim wyglądzie czegoś o co mógłby zapytać. Napotkał pierścień chroniący mnie dawniej przed słońcem, a który był już teraz zupełnie nieużyteczny. Kompletnie o nim zapomniałam.
- A ty masz męża? - uśmiechnął się szelmowsko.
- Ja? Ja i mąż? Proszę cię! - spojrzałam najpierw na sygnet, później na mężczyznę. - To też swego rodzaju pamiątka. - ucięłam temat, którego nie chciałam już teraz drążyć. - Zatańczymy? - spytałam znowu bez cienia skrępowania.
Uśmiechnął się słysząc taką propozycję z moich ust.
- To chyba ja powinienem pierwszy poprosić kobietę do tańca. Co ze mnie za dżentelmen?! - zaczął się śmiać i akceptując bez słów moją propozycję, zszedł z krzesła. Miał może 180 centymetrów wzrostu. Do tego wysportowany, a niektóre elementy marynarki fantastycznie podkreślały jego doskonałości: umięśniony tors i szerokie barki. Chcąc poczuć przy sobie jak najszybciej jego dłoń, złapałam go ot tak za rękę i pociągnęłam na skraj parkietu. Grubasowi sterującemu  muzyką widocznie znudziły się tandetne kawałki, więc puścił w końcu coś dobrego. Z czterech głośników ustawionych w rogach sali zaczęły dobiegać nas pierwsze dźwięki jakiejś ładnej piosenki. Mężczyzna pewnym ruchem ręki przyciągnął mnie szybko do siebie. Jedną dłoń oparł na mojej talii, a palce drugiej złączył szybko z moimi. Pod wpływem jego silnego a zarazem tak delikatnego dotyku, przeszły mnie ciarki. Uśmiechnięta odchyliłam głowę do tyłu by móc spojrzeć mu prosto w oczy.
- Jak masz na imię, ty mój dżentelmenie? - całkiem nabrałam ochoty na flirt. Czułam się jak nigdy dotąd. Mogłabym przysiąc, że będąc w towarzystwie tego gościa, nie mogłabym zrobić komuś czegoś złego. Kłamstwa, złośliwości i kłótnie, rzeczy które od zawsze towarzyszyły mojemu zachowaniu, znikły. Zostałam tylko ja i on. Prawdziwa Katherine, która oprócz bycia osobą szczerą do bólu, potrafi być też całkiem znośną kobietą. Uświadomiłam sobie to dopiero wtedy. To uniesienie, które odczuwałam wewnątrz, było spowodowane tym mężczyzną. To coś z czym nie spotkałam się nigdy dotąd. Nie miałam także nigdy styczności z takim rodzajem mężczyzny. Pomijając wrodzoną urodę, jest ciepły, miły, taktowny, ale i z jajami.
- Dean. Bardzo mi miło. - swoje imię wypowiedział czujnie wpatrując się w moje oczy, a następne zdanie wymruczał mi prosto do ucha. Oho! Czyli zaczynamy zabawę! - pomyślałam.
W piosence najwyraźniej zaraz miał grać refren, bo wcześniej tańczyliśmy wolno z kilkoma obrotami, a teraz prawie zupełnie staliśmy. Ciało przy ciele, twarzą w twarz, każdy z nas czując gorący i spragniony miłości, oddech drugiej osoby. Dean widocznie znał piosenkę, bo każdy swój ruch umiał dopasować do śpiewanego wersu. Zaczął się refren, a na dźwięk jego słów aż zaniemówiłam. Love me like you do... Touch me like you do...What are you waiting for?...W najwyższym jego miejscu, gdy nasze ręce się wyprostowały, Dean wykonał obrót równocześnie nie puszczając mnie drugą dłonią. Efektem tej tanecznej figury, byłam ja obrócona do niego tyłem i przytrzymywana w biodrach jego masywnymi rękami.
- A ciebie jak nazywają księżniczko? - kiedy mówił mi to do ucha był taki słodki...
- Katherine. - powiedziałam, a on nie poluźnił uchwytu nawet wtedy, gdy zaczęłam się do niego obracać. W końcu ponownie staliśmy do siebie zwróceni. Różnica polegała w tym, że oboje stykaliśmy się teraz czołami. Dalej tańcząc już przodem do siebie, zamienialiśmy czasem kilka zdań.
- Jesteś stąd? Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem. - znowu zamruczał mi do ucha. Tym razem śmielej i zupełnie bez zawahania.
- Kiedyś, bardzo dawno temu mieszkałam tu, w Mystic Falls. Ostatnio, to znaczy jakieś trzy lata temu znowu wróciłam. Kupiłam tu małe mieszkanie. - odparłam, ale po chwili pomyślałam sobie, że mógł to odebrać jako zaproszenie do niego i mojego łóżka, a tego nie chciałabym mu w tej chwili proponować. Kiedyś, gdy byłam jeszcze wampirem, a gdy nadarzały się takie okazje, zawsze z nich korzystałam. Nawet wcześniej, przy barze, zaraz po odwróceniu się do nieznanego mi jeszcze wtedy mężczyzny, miałam ochotę na seks z nim. To moja jedna z wielu wad. Miotają mną gwałtowne emocje i nieprzemyślane zachowania, które są zazwyczaj opłakane w skutkach. Teraz, czym więcej rozmawiam z Deanem, tym mniej chcę się dziś z nim kochać, a więcej chcę o nim wiedzieć. Jest interesującą osobą, a w dodatku z poczuciem humoru. Czy ja jestem w nim zakochana?!
- Powiedziałaś to tak jakbyś przed kupnem tego domu, mieszkała tu dobre sto lat temu! - najwyraźniej nie poszedł tropem mieszkania, tylko skupił się na mojej przeszłości. Uf! Z jednej strony to dobrze. Nie wiem dlaczego, ale nie chcę zawieść go moim chwilami bezczelnym zachowaniem. Z drugiej strony ukazując swoją nieprzeciętną inteligencję strzelił tym w samą dziesiątkę. Muszę bardziej uważać. W końcu to facet, który wie o istnieniu wampirów. Nie chciałabym by prędko dowiedział się, że też kiedyś byłam jednym z takich, po których musiał sprzątać.
- Stawiam, że masz góra 22 lata.
Uśmiechnęłam się smutno i wyjaśniłam mu, że pomylił się o 4 lata. Rozśmieszył mnie, kiedy podążył za moją wskazówką i spytał czy mam osiemnastkę.
- Odwrotnie! Mam 26 lat i zaczynam życie od nowa. - uśmiechnęłam się na myśl, że od dzisiaj zaczynam wszystko od początku. Mam pieniądze, a to ważne w dzisiejszych czasach. Za pieniądze można kupić wszystko. Nawet miłość. Dyplomy i awaryjne dokumenty są. Brakuje tylko mężczyzny, rodziny i dzieci. - myśląc o tym nie patrzyłam Deanowi w oczy.
- Co to za piosenka? - wyszeptałam mu do ucha po kolejnym obrocie.
- Nie mów, że nie znasz! Nie oglądałaś 50 Twarzy Graya? - wytrzeszczył oczy. - Co raz bardziej mnie zaskakujesz. To piosenka z tego filmu, z ekranizacji dla niewyżytych kobiet i masturbujących się nastolatków. Gdy to usłyszałam zaczęłam się głośno śmiać. Takiego napadu euforii nie miałam chyba od przeszło dwustu lat.
- Mówię ci, nie znam! - dalej chichocząc wytarłam z kącików oczu łzy. - Ale muszę to w takim razie nadrobić! Ostatnimi czasy jestem strasznie... jak ty to ująłeś? - zmarszczyłam brwi w poszukiwaniu tego słowa. - A, tak! Niewyżyta.
- Czyli mam rozumieć, że oprócz zwykłego kochania się, chcesz być podczas seksu wiązana i poniżana? Bo oto właśnie w tym filmie chodzi. - pstryknął palcami. - Nie. Ja tego nie oferuję. W takich sprawach jestem bardzo staroświecki. Odpadają wszelkie trójkąty i krępowanie kobiet. - zaśmiał się.
Zrobiło mi się trochę głupio, a rumieńce od razu oblały mi połowę twarzy. Nie rozumiem dlaczego przy tym mężczyźnie doświadczam takich emocji. Gdzie się podział mój tupet? Nigdy wcześniej przy zaistniałych okolicznościach nie poczułam choćby grama skrępowania. Tym razem ogromnie pożałowałam tego co wypowiedziałam.
- Przepraszam. - wypaliłam mu po chwili do ucha. Odezwał się dopiero gdy po obrocie przyciągnął mnie do siebie na powrót.
- Za co? - zapytał zdziwiony, a przy tym na jego nieskazitelnej skórze na czole zakwitły dwie zmarszczki.
- Po prostu tak mam. Jestem teraz tak ogromnie szczęśliwa, że nie wiem co gadam. - ugh, znowu wtopa. Teraz na pewno popsułam coś w naszym kontakcie. Pewnie pomyśli sobie, że podnieciłam się tym tańcem. - wykonując jedną z ostatnich figur toczyłam wewnątrz mnie ten monolog. - Oczywiście to szczęście jest spowodowane moim zmartwychwstaniem, ale też i... spotkaniem Dean'a.
- Przestań, nie opowiadaj głupot. - zadowolony nachylił mnie lekko do parkietu. Tak skończyła się ta cudowna piosenka i...i niepowtarzalny taniec.
Obdarzając go nikłym uśmiechem podeszłam ponownie do baru. Wyłożyłam wszystkie pieniądze jakie miałam na ladę. Dopiłam ostatni kieliszek i już miałam zmierzać do wyjścia wykorzystując moment nieuwagi barmana, ale Dean złapał mnie za rękę. Przyciągnął do siebie i pocałował w policzek.
- Idziesz już? - zamruczał mi w tej samej chwili do ucha. Zwrócił tym samym uwagę barmana, który podszedł do wyłożonych przeze mnie pieniędzy. Będąc w połowie zauważył, że coś mu się nie zgadza.
- Widzisz co narobiłeś? Teraz będę miała przechlapane. - pokazałam Dean'owi palcem mężczyznę za ladą. - Gdyby nie... - Dean przerwał mi kolejnym pocałunkiem. - TO! To by mnie już tu nie było, a ten gość nie robiłby awantur z powodu niewypłacenia mu należytej kwoty za te wszystkie drinki!
- Oj, nie ma problemu piękna. - uścisnął mi rękę i rzucił w stronę sprzedającego banknotem o wysokim nominale. Znacznie wyższym niż tego sytuacja wymagała.
- Bez reszty. To napiwek! - Dean objął mnie ramieniem i równocześnie krzyknął za siebie.
Obejmując go w pasie zastanawiałam się co zrobimy jak wyjdziemy z dyskoteki. Czy będziemy tego żałować?


                                                                     ***


Grubo po 2 w nocy dobiliśmy wreszcie do celu. Mieszkanie Deana znajdowało się naprzeciwko nas. Jadąc w taksówce gorączkowo zastanawiałam się czy mu ulec.
- Sama nie wiem.
- Kath! Daj spokój. To tylko przyjacielskie zaproszenie na jeszcze dwa drinki. - uśmiechnął się uwodzicielsko i złapał za mą dłoń. Może lepiej było wybrać miejsce z przodu, obok kierowcy taksówki? Wtedy byłabym w stanie odrzucić jego wszystkie prośby. Teraz jednak zamroczony alkoholem umysł, pobudzony dodatkowo jego dotykiem, podpowiada mi tylko bym się zgodziła. - Ale tylko dwa ? Zrozumiałeś? D-W-A.
- Dobrze, tylko dwa. - powiedział i szybko wyszedł z wozu, zamykając za sobą drzwiczki, a mnie pozostawiając na chwilkę wewnątrz. Odwróciłam się i przez tylną szybę zauważyłam, że okrąża samochód, by po chwili znaleźć się po mojej stronie i kulturalnie otworzyć mi zamek.
- Och, dziękuję! - wybełkotałam i złapałam się za jego wyciągniętą rękę. Szpilki, które zdjęłam podczas jazdy, położyłam na drodze. Trzymając Deana za rękaw garnituru starałam się powtórnie przyodziać nimi moje nagie stopy. Zaraz też przybyło mi 12 centymetrów wzrostu i byłam teraz nieznacznie niższa od mojego dżentelmena.
- Mogłabyś podać to kierowcy? - do wolnej dłoni wcisnął mi banknot. Popatrzyłam na niego z irytacją, że każe mi jeszcze raz wchodzić do tego ciasnego auta i podawać należność mężczyźnie. No dobrze. - pomyślałam i jednym kolanem oparłam się o obicie tylnego fotela. Poczułam jak kusa sukienka odsłania powoli moje koronkowe majtki. Nie zważając na to wygięłam się jeszcze bardziej, rozprostowałam rękę i podałam młodemu chłopakowi pieniądze.
- Dziękuję pani bardzo. - odezwał się zadowolony z zapłaty i dodatkowego napiwku. Omiótł mnie miłym spojrzeniem i ponownie włączył silnik. Odepchnęłam się z siedzenia i wyskoczyłam na zewnątrz. Dobrze, że Dean stał zaraz przy mnie. Inaczej leżałabym już na asfalcie z rozdartą nogą dlatego, że wyskakując z wozu nieźle się zatoczyłam.
- No tak. Ktoś tu jest upity. - uniósł brwi do góry i pokiwał głową.
Trzymając się za ręce oboje patrzyliśmy jak taksówka odjeżdża. Moja jedyna deska ratunku, by wrócić do domu, odpłynęła. Gdy jej światła znikły za zakrętem Dean popatrzył mi w oczy, a potem pociągnął w stronę swojego mieszkania. Szliśmy powoli. On obejmujący mnie w pasie i trzymający moją przerzuconą przez jego kark, rękę. Ja wlepiona w jego ciało, upajająca się zapachem przystojnego mężczyzny, z głową wtuloną między jego szczękę a bark. Kilka razy się potknęłam, a on uniósł mnie wtedy zręcznie, jak piórko ponad przeszkodę, którą był wyboisty chodnik. Przy drzwiach przeszukał kieszenie swojej marynarki w poszukiwaniu kluczy. Lekko zdenerwowany znalazł je dopiero w drugiej kieszeni spodni. Jednocześnie wręczył mi swoją komórkę z niemą prośbą bym poświeciła mu jej ekranem w stronę zamka. Kluczy miał chyba z 50! Próbom towarzyszył mój nieustanny śmiech. Zamek odezwał się dopiero przy 14 kluczu.
- Zapraszam panią. - odemknął drzwi i zachęcił mnie gestem dłoni. Przeszłam przez próg jeszcze z pewną dozą niepewności. To co zostało mi po tak długim wampirzym życiu. Od razu weszłam do holu. Podczas gdy Dean znów siłował się z zamkiem, miałam czas na zapoznanie się z tą częścią jego mieszkania. Było tu prawie pusto. Białe ściany i parkiet w podobnym kolorze nadawały temu miejscu jakiegoś takiego smutku. Dwa okna, które wpuszczały do tego holu i tak zdecydowanie za mało światła, znajdowały się zaraz przy drzwiach. Jedynym meblem w tym przedsionku była natomiast szara, nowoczesna szafka na buty. Stojący niedaleko mnie, metalowy wieszak na kurtki nijak współgrał z całym korytarzem, którego jedna ściana była przerażająco pusta. Dobrze, że na równoległej znajdowały się ten stojak i komoda. Bez nich byłoby tu całkiem upiornie. Naprzeciwko drzwi, a jednocześnie na końcu korytarza, na ścianie wisiało coś zakrytego prześcieradłem. Pomyślałam, że to portret jego zmarłej żony lub coś co mu ją przypomina. Od pytania odwiódł mnie sam Dean, który poradził już sobie z kluczem:
- To zakryte, to lustro. Wiesz... Każdy ma jakieś paranoje. Ja mam bzika na punkcie luster. Nie lubię ich i prosiłbym cię byś nie ściągała tego płótna. - uśmiechnął się, ale nie krył na twarzy zażenowania całą tą sytuacją. Było mu głupio, bo to co przed chwilą powiedział brzmiało na prawdę dziecinnie.
- Nie ma sprawy. - przytaknęłam mu i przestałam patrzeć się w tamtą stronę, by nie budzić w nim już takiego zakłopotania. A jednak się myliłam. - pomyślałam po chwili. - To nie obrazek pięknej i uśmiechniętej byłej żony.
- Wiem, muszę nad nim popracować. - Dean miał pewnie na myśli ten niedokończony hol. Zbyłam jego uwagę machnięciem ręki. Zdjęłam szpilki by lepiej było mi chodzić i położyłam je obok szafki. Kiedy się odwróciłam Dean stał już bez garnituru. Marynarkę odłożył bowiem na ten metalowy drąg i stał teraz przede mną jeszcze bardziej elegancki. Lekko rozsupłany krawat i koszula opinająca jego umięśnione ramiona i tors, to było to. Iskra powstała już w barze, a rozniecona tym oto widokiem, popchnęła mnie w jego stronę. Od razu przywarliśmy do siebie wargami. Ugh! To nie miało się tak skończyć! Miałam wstąpić tu tylko na kolejne dwa drinki! - podpowiadał mi we mnie nikły głosik, który prawie natychmiast został zagłuszony przez pijaną myśl. - Tak. Właśnie tego chciałaś. On będzie twój.
W pijanym napadzie pożądania, pobiegliśmy razem do sypialni, która znajdowała się zaraz za rogiem. Nie miałam czasu rozglądać się po pomieszczeniu by ocenić czy jest tak samo chłodne jak korytarz. W głowie wirował mi tylko on, jego umięśnione, idealne ciało i piękne, odzwierciedlające zapewne równie cudowną osobowość, oczy.  W paru sekundach odszukaliśmy drogę do łóżka. Wdrapałam się na nie niczym pantera, zupełnie zwinnie, jakby mój umysł zapomniał, że przed chwilą był tak zamroczony alkoholem, że wydawał memu ciału błędne polecenia odnośnie stawianych kroków. Dean stał przed łóżkiem i przyglądał mi się tak jakby w myślach układał sobie plan działania. Na kolanach brodząc po miękkim materacu zbliżyłam się do niego i złapałam za dolny guzik koszuli. Gdy mój dżentelmen zajmował się odpinaniem górnych, ja pociągnęłam za dwa rogi koszuli i w ten sposób pozbyłam się jego górnego ubrania. Guziki z cichym brzęknięciem rozsypały się po pokoju. Przygryzłam wargę widząc jego klatkę piersiową. Chciałam by znalazła się ona już przy mnie. Pociągnęłam więc za pasek przy jego spodniach. Pomógł mi w rozluźnianiu sprzączki strzegącej zamka do jego męskości. Poszło nam z tym bardzo szybko. W dalszym ciągu zajęliśmy się jego bokserkami. Calvin Klein zna się na robocie. Krój białych majtek idealnie podkreślił te atuty Deana. Pociągnęłam je z boku tym samym przyciągając go do siebie. Dotknęłam dłońmi jego nagiego już tyłka i zdarłam z niego resztki materiału. Zauważyłam, że jego przyjaciel już podryguje i zostało nam niewiele czasu. Swoją drogą jego przyrodzenie było naprawdę imponujące. Czułam jak nasze serca zamarły, kiedy dłonią wbiłam się w krocze Deana i pociągnęłam jego ogiera do góry.Otworzył on wtedy lekko usta i przymknął oczy. Czułam, że zaraz osiągnie niebo. On osiągnie niebo, a ja będę w ciuchach! - przypomniał mi ten pijany głos we mnie.- Od razu odwróciłam się klęcząc. Pośladkami czułam ciepło i przeszywające jego żołnierza prądy. Był już niebezpiecznie blisko. Dean pochylił się by rozpiąć zamek mojej sukienki i wtedy aż podskoczyłam. Jego druh już śmiało podrygiwał. Czułam go na swojej skórze. Dean sam mnie obrócił dając znak, że skończył i że mogę spokojnie porzucić sukienkę. Jeszcze chwilę przypatrywałam się z uśmiechem w jego intymne miejsce, a potem odrzuciłam górną warstwę ubrania. Rzadko nosiłam staniki do sukienek, toteż, jego oczom ukazały się od razu moje nagie piersi. Dean nie mógł się powstrzymać i szybko dotknął jedną z nich. Po chwili obie pieścił już swoimi dużymi dłońmi. Przysunął się do mnie tak, że jedynymi przeszkodami w połączeniu nas razem stał się dół sukienki i moje stringi. Tego pierwszego kłopotu pozbyliśmy się łatwo. Drugi, szybko i z determinacją usunął sam Dean. Po części nawet zębami. Leżałam na plecach i rozchyliłam w wyczekiwaniu nogi. By doznać większej rozkoszy uniosłam się lekko i wsparłam na łokciach. Z miny mojego kochanka dało się wyczytać, że już dłużej nie wytrzyma. Jeszcze szerzej rozszerzył mi nogi i przytrzymując moje kolana był już tylko kilka milimetrów od naszego wspólnego szczęścia. Czułam już delikatny początek jego przyrodzenia. Dłonią wyszukał już tego miejsca i w chwili gdy przygotowywałam się na rozkosz i pierwsze lekkie jego wejście, ten wspaniały akt miłosny został nam przerwany.
- Dean!- krzyknęłam przerażona, bo w drzwiach ukazała mi się czyjaś sylwetka. - Kto to?!
Widziałam jak w sekundzie goły mężczyzna zrywa się na równe nogi i obraca. Jego przyjaciel czuł się wyraźnie niespełniony, opadając i wydzielając sporo jasnego płynu.
Zakryłam się poduszką i kocem i czekałam tak na rozwój akcji. Z twarzy Deana zniknął cień wrogości i czujności. Zastąpił go pogodny lecz zmieszany uśmiech.
- Sam? Co ty tu do cholery robisz? - Dean popatrzył na niego, a potem na mnie jednocześnie zakrywając swoją intymność obiema rękami. - Kath... To mój brat Sam. - wskazał cień stojący w drzwiach. Tamten w końcu wyszedł z ciemności, podszedł do mnie jakby nigdy nic i podał mi rękę.
- Witam, jestem Sam.
- Katherine. Miło mi. - imię wypowiedziałam poważnie i z namaszczeniem, a następne zdanie wybełkotałam z przerwami tłumiąc napad głośnego śmiechu.
Zaraz śmiała się cała nasza trójka.
- Wiecie, jeszcze nikt nie przerwał mi... tej sprawy. - Dean podszedł do szafy, wystawiając na nasz widok tylko swój goły tyłek.
- A ja nigdy komuś w tym nie przerwałem! - Sam zrobił udawaną zniesmaczoną minę. Oparty o framugę patrzył na nas jak na wariatów.  Jego zmieszany brat ubrał się w szlafrok i spytał mnie czy podać mi moje ciuchy.
- Wiesz... Jeśli nie sprawia ci to kłopotu, poszłabym pod prysznic. - w ogóle siebie nie poznaję. Ten grzeczny i nieśmiały ton to Pierce?!
- Pewnie! A którego pana bierzesz sobie do towarzystwa? -  widocznie Sam miał równie duże poczucie humoru co jego brat.
- Obu! - uśmiechnęłam się zalotnie do mojego kochasia, a drugiemu puściłam oko. Tak. To dobry znak. - pomyślałam. - Dawna Katherine jeszcze tu jest.
Owinęłam się pościelą, a Dean zaprowadził mnie do łazienki.
- Głupio wyszło. - odezwał się pocierając skroń, gdy miał już wychodzić.
Nie odpowiedziałam mu, bo to co mówił było prawdą. Jednak sekundę potem, kiedy miał już zamykać za sobą drzwi zawołałam go po imieniu.
- Tak? - zajrzał jeszcze do łazienki kątem oka.
- Jesteś cudowny. - zarumieniona wiedząc, że jeszcze na mnie patrzy opuściłam ręcznik i weszłam do kabiny. Dopiero po minucie usłyszałam jak wzdycha i zamyka za sobą drzwi. Prysznic ustawiłam tak, że lodowate strugi wody oblewały od góry całe moje ciało. Chciałam przez te zimne krople trochę ochłonąć i wytrzeźwieć. Przyniosło to zamierzony efekt. Po 10 minutach spod prysznica wyszłam nieco zziębnięta lecz zadowolona i z rozjaśnionym umysłem. Dotarło do mnie, że dzielił mnie krok od kochania się z tym przystojnym i miłym człowiekiem. Mogłabym...mogłabym nawet założyć z nim rodzinę jeśli połączyłoby nas kiedyś jakieś trwalsze uczucie. Z transu i głupich rozmyśleń o przyszłości wyrwała mnie urywana rozmowa braci. Opatuliłam się przygotowanym dla mnie ręcznikiem i poszłam w kierunku skąd dobiegały głosy. Im bardziej się do nich zbliżałam, tym bardziej czułam, że coś tu nie gra. Teraz słyszałam wszystko wyraźnie. Jeden z braci - Sam, próbował najwyraźniej coś drugiemu wmówić. Tamten, sądząc po tonie głosu, stracił już cierpliwość.
- ... to skąd ma niby ten pierścień? To widać. Zrobiła go dla niej czarownica. Chroni przed światłem Dean! To wampir! Jeszcze nie wzeszło słońce, może nas zabić! Powinieneś teraz przynieść kołki i ją zabić. - usłyszałam i momentalnie zamarłam. Zaskoczona stanęłam tuż przy wejściu do kuchni, w rogu holu, gdzie nikt nie mógł mnie zauważyć. Chciałam słuchać dalej, więc nawet nie zaczynałam się bronić.
- Nie wiem, może cię zahipnotyzowała? Widziałeś jej przebiegłe spojrzenie? - Sam co raz bardziej zaczynał mnie wkurzać.
- Już?! Wygadałeś się? W takim razie teraz moja kolej. - Dean wkroczył do akcji. - Nie możesz sobie ot tak wpadać tutaj bez uprzedzenia...
- Bo co? Nie chcesz żebym przeszkadzał ci jak będziesz bzykał się z jakąś wampirzycą? - bezczelnie przerwał mu, zdaje się młodszy brat.
- Ja ci nie przerywałem! Stul chwilę pysk, dobrze? - kątem oka widziałam jak rozwścieczony Dean chodzi szybko od lodówki do kuchenki i z powrotem. - Więc twierdzisz, że Katherine jest wampirem? To chyba ja mam w tych sprawach większe doświadczenie! Widzisz... Kiedy ty dostałeś się na studia i stałeś się pilnym uczniem tego zapyziałego uniwersytetu, to ja jeździłem z ojcem i załatwiałem: wampiry, wilkołaki, czarownice, hybrydy i inne ponad naturalne. Mam większe doświadczenie i twierdzę, że Kath to tylko miła i ciekawa osoba! Zostawiłeś mnie i ojca by spełnić te swoje prawnicze marzenia. Daj spokój! Zachowałeś się jak dziecko i wszystko spieprzyłeś. Teraz ty jesteś na drodze ku wielkiej karierze, a ja? Sam jak palec, bez prawdziwej pracy, szastający lewymi kartami kredytowymi i dokumentami. Zapamiętaj to sobie! Rodziny się nie zostawia! - z oczu popłynęły mi łzy. Do końca nie wiem nawet dlaczego. Poczułam, że jeszcze bardziej pragnę tego człowieka. Z tej podsłuchanej kłótni dowiedziałam się bardzo dużo. Nie dość, że bronił mnie przed swoim bratem, to jeszcze tak dosadnie wyłożył mu to, że tamten miał go tak długo gdzieś. Do tego wcale nie sprzątał ofiar po atakach wampirów. On był łowcą nadnaturalnych istot. Usiadłam i zaniosłam się głośnym szlochem gdy powtórzyłam sobie w głowie wymówione przez Deana ostatnie zdanie: Rodziny się nie zostawia! Ja nie raz miałam moją gdzieś. Nadię. Moją kochaną Nadię...Nie zauważyłam nawet Deana, który chwilę potem kucał już przy mnie. Głaskał mnie po plecach podczas gdy jego brat stał w progu z wykrzywioną twarzą.
- Jest dziwna. - mruknął cicho Sam. Myślał, że nikt tego nie słyszy. Ja jednak słyszałam. W sekundzie wstałam i znalazłam się przy nim. Z opuchniętą twarzą musiałam wyglądać okropnie, a jednak odważyłam się stawić mu czoło. Wszystko to co od dawna dusiłam w sobie wyleciało na zewnątrz.
- Tak jestem dziwna, bo w przeciwieństwie do ciebie gnoju, przeżyłam masę złych chwil. Zaczynając od tego, że mając w sobie krew wampira popełniłam samobójstwo i stałam się takim samym przebrzydłym stworzeniem! Ponad 500 lat mordowałam ludzi i miałam gdzieś swoją rodzinę. Nie obchodziła mnie nawet rodzona córka! Teraz ona nie żyje i nie mam już nikogo.- wytarłam załzawione oczy by móc dalej na niego patrzeć. - Zanim spróbujesz mnie zabić, powiem ci, że znowu jestem człowiekiem. Fakt: byłam wampirem, zasztyletowano mnie jakieś tysiąc razy, głodzono, przetrzymywano na słońcu, podawano werbenę... Ale w końcu prawdziwie umarłam i...i znów cudownie powstałam z martwych. Więc daruj sobie. - zauważyłam co Sam trzyma w dłoni. Mój pierścień! Zostawiłam go na szafce nocnej w sypialni Deana i to on był przyczyną tej kłótni. - Możesz sobie go wziąć, choć nie ukrywam, że to taka moja nieszczęsna pamiątka.
- Więc jesteś człowiekiem? - Dean objął mnie ramieniem. - Porozmawiamy o tym? O czasach w których byłaś krwiożerczym wampirem.


                                                             ***

W kuchni opowiedziałam Deanowi (bo Sam nie chciał słuchać i lekceważąco włączył sobie telewizję) mniej więcej jak to było czuć się wampirem i jak dostałam się na ten świat z powrotem. Rozmawialiśmy tak do rana. Była 6:20 i w telewizji skończyły się właśnie poranne wiadomości. Sam wyłączył telewizor i usiadł przy nas przy stole.
- To co opowiadasz jest bardzo wiarygodne. - powiedział ze zmrużonymi oczami.
- Bo to wszystko jest prawdą! - ponownie się naburmuszyłam.
- Sam, nie denerwuj mnie proszę. Na dziś już wystarczy. - Dean aż zazgrzytał zębami. Zachowanie jego brata było wręcz nie do zniesienia. Daleko było mu teraz do tego żartownisia, którego zauważyłam wcześniej w sypialni.
- Chyba się mylisz. - uśmiechnął się młodszy z nich. - Przyjechałem pozawracać ci trochę głowę.
- Co? Czego znowu chcesz? - Deanowi nie wiele brakowało do tego by uderzyć brata pięścią w twarz. Sama siedziałam cicho, bliżej niego niż Sama. Gdy ponownie zaczęli z sobą rozmawiać czułam się tu, wśród nich taka obca...
- Otóż nasz ojciec...
- Co? Co się stało tacie?! - Dean aż wstał z krzesła. Widać jak mocno przywiązany był do swojego ojca. Mocno obchodziło go to co Sam miał później powiedzieć.
- Wyjechał tropić tego demona w Atlancie. Pamiętasz prawda? W jego mieszkaniu nie ma go już ponad dwa tygodnie. Nie zostawił żadnej wiadomości. Nic. Wiesz co to oznacza? - Sam też był widocznie przejęty.
- Że stało się mu coś niedobrego. - Dean pobiegł do sypialni i za 5 minut wrócił przebrany w robocze ciuchy. Nie trzeba było długo się wysilać, by dojść do wniosku, że ma zamiar razem z bratem wyruszyć na poszukiwanie ojca. W sumie nie miałam mu tego za złe. Nie byliśmy do siebie przywiązani. Byłam dla niego tylko nieznajomą, z którą przez przypadek prawie się w nocy przespał.
Popatrzył się na mnie i wysłał mi przepraszające spojrzenie. Sam, który widocznie nie chciał spędzać ze mną więcej czasu niż to konieczne, wyszedł już na dwór.

- Idź. Ja też zaraz wychodzę. - rzuciłam beznamiętnym tonem. - Rodzina jest najważniejsza. - dodałam po chwili szczerze. Ten odwrócił się i już miał iść holem do drzwi, kiedy przystanął, podbiegł do mnie i obdarzył mnie najsłodszym pocałunkiem.
- Wrócę. W pokoju na stoliku zostawiłem ci mój numer komórki. Tutaj masz dodatkową parę kluczy. - wskazał palcem wieszaczek w postaci gwoździa wbitego w kuchenne kafelki, na którym wisiały dwa klucze do zamków we frontowych drzwiach. - Możesz zostać tu ile chcesz. Wrócę najpóźniej za tydzień. - wyszedł i stanął na powrót w holu. - A i...pod żadnym pozorem nie ściągaj prześcieradła z tego lustra. Proszę. - zrobił błagalne spojrzenie na co się uśmiechnęłam, a minutę później już go nie było.

___________________________________________________
Rozdział z chyba największym jak do tej pory opóźnieniem, ale chyba było warto. Mogą pojawić się błędy i jak zwykle niedociągnięcia w postaci źle stawianych przecinków. Mimo tego jestem, z tego co napisałam, zadowolona Sądzę, że mój styl pisania bardzo się poprawił. Macie też w tym rozdziale trochę pikanterii :D Myślę, że opowiadanie nic przez to nie straciło, a przeciwnie - zyskało. Pisząc ten rozdział 2 dni, ale z około 15sto dniową przerwą, szczerze polubiłam postać Katheriny :) Dean? No cóż przystojniak! Po odpowiedziach na ask'u nie domyśliłyście się, że dodam kiedyś w rozdziałach wątek z jego postacią?
Ten komentarz piszę bardzo szybko, bo przed komputerem spędziłam dzisiaj przeszło 8 godzin i moja mama grozi mi odebraniem laptopa. >.< Więc w następnej notce pod rozdziałem zażądam od was krótkiego opisu wakacji 2015 :D Do napisania moi drodzy ! Liczę na komentarze, bo one zajebiście motywują! <3 Kocham i ściskam kqenn kqenn.

środa, 15 lipca 2015

R. 19 - Jenna / Kol

Idziemy już pół godziny. Kol dostosował się do mnie i maszeruje dziarsko moim tempem. Mało się przez ten czas odzywał, więc mogę w spokoju poukładać sobie wszystkie fakty. Miło jest powrócić do życia. Nawet bardzo miło. Ciekawe jak radziła sobie Elena. Nie jestem pewna, ale widziałam coś dziwnego w spojrzeniu Damona, kiedy patrzył na Bonnie. Myślę, że Elena całkowicie by zwariowała gdyby dowiedziała się, że ją zdradził. To jest z resztą nieprawdopodobne...
Nie spodziewałam się, że tak zareaguję na wieść o tym, że Alarick ułożył sobie życie beze mnie. Nie żebym zazdrościła tej kobiecie, ale szczerze myślałam, że będzie długo w żałobie, że nie będzie chciał się już z nikim wiązać. Było to z mojej strony głupie myślenie. To, że wtedy umarłam, nie oznaczało końca życia dla niego. Niech będzie szczęśliwy. To nie tak, że przeszło mi to co do niego czułam. Sądzę, że to tęskne uczucie wybuchnie po raz ostatni, kiedy go następnym razem zobaczę... A on będzie z inną. Ciekawe - mi czy jemu - będzie bardziej głupio, widzieć swojego byłego partnera z innym. Właśnie z innym... - kiedy myślę o Kolu potykam się na poboczu o duży kamień.
- Pasowałoby patrzeć pod nogi. - skomentował moją niezdarność z ironicznym uśmieszkiem. Ogólnie takie zachowanie mnie denerwuje, ale do jego częstego sarkastycznego tonu zdążyłam się już przyzwyczaić. - Wiesz? Gdyby nie ty, to w ogóle bym się z tego wszystkiego nie cieszył. - zakreśla w powietrzu okolicę. Same drzewa, pobocze po którym idziemy i dwupasmówka.- W ogóle dziwnie się czuję. Po tamtej stronie wyczuwałem chyba więcej zapachów. Tutaj jestem tak jakby ograniczony. - drapie się z tyłu głowy i ziewa.
- A tam czasem nie były spotęgowane wszystkie odczucia? Może to dlatego. - odpowiadam i go wyprzedzam. Lubię prowadzić i mieć wszystko pod kontrolą.



Był wczesny ranek. Rosa miło orzeźwiała mi bose stopy. Szłam w to samo miejsce, które odwiedzałam już kilkadziesiąt razy w świecie po mojej śmierci. Znałam je na tyle dobrze, że trafiłabym tam z zamkniętymi oczami. W końcu kiedy nie ma się co robić, a żeby nie zwariować, dobrze jest mieć taki azyl. Zaopatrzona w koc, mleczko do opalania, płetwy i jakieś żarcie poszłam nad wodospad. Był niewysoki, a spływająca po nim woda łagodnie spadała do biegnącej niżej rzeki. To to miejsce było moim azylem. Odkryłam je, kiedy byłam jeszcze w tamtym świecie zagubiona. Wtedy, kiedy nie wiedziałam gdzie jeszcze jestem. Od tamtego czasu, w chwilach kiedy było mi nadzwyczajnie źle, przychodziłam tam by odsapnąć. Tak było i tego dnia. Źle się czułam. Psychicznie byłam już zdruzgotana. Gdy byłam niedaleko celu, zdjęłam klapki i bosymi stopami stąpałam to po zimnej trawie, to po jeszcze zimniejszych kamieniach i głazach. Koc wkrótce rozścieliłam na największym i najbardziej płaskim kamieniu. Gdzieś obok niego rzuciłam plastikowe obuwie, torbę z prowiantem, a sama kładąc się na plecach, rozsmarowałam warstwę balsamu na brzuchu i obu nogach. Po godzinnym opalaniu się z obu stron zachciało mi się wejść do wody. I tu moja bajka się urwała... a może... może dopiero zaczęła? Przecież nie raz już wskakiwałam do wody z tych skalnych półek! Że też musiało mi się to przydarzyć. Z lekko opaloną skórą weszłam na pierwszy prowadzący do urwiska głaz. Był suchy. Jednak z każdym kolejnym krokiem, kamienie robiły się co raz bardziej mokre i oślizgłe. Nie wpadłam na to, że wcześniej wybierałam się tu późnymi popołudniami. Teraz było rano i słońce, choć gorące to dalej poranne, nie zdążyło osuszyć mi mojej ścieżki. Na przedostatnim kamieniu nastąpił upadek. Nigdy nie byłam nieuważna czy lekkomyślna. Właśnie do tego czasu. Nie pomyślałam o tej mokrej ścieżce, która ewentualnie mogła mi zgotować następną niemiłą śmierć. Zsuwając się ze skalnej półki zdążyłam tylko ostro przekląć. Rozcięłam głowę, a moja ręka pochwyciła ostatni ratunek - marną, suchą gałąź.
- Pomocy! - Zaczęłam wołać. Instynkt przetrwania jest jednak bardzo silny. Krzyczałam tak z grubsza 3 do 6 minut. Do czasu aż konar zaczął wydawać dziwne dźwięki. Darłam się i darłam, a wiedziałam, że nikt nie przyjdzie mi z pomocą. No może ta dziewczyna przypominająca Elenę, ale gdybym ją zauważyła, dobrowolnie puściłabym moją marną deskę ratunku. Na ratunek przyszedł jednak kto inny. Gdy dłoń zaczęła odmawiać mi posłuszeństwa, a wewnątrz głowy zaczął pulsować ostry ból, na te same mokre kamienie wbiegł Kol. Brat hybrydy, która mnie zabiła. Złapał mnie w ostatnim momencie. Pamiętałam z tego tylko tyle, że rzuciłam w niego jeszcze czymś opryskliwym, potem wyciągnął mnie na górę, a następnie urwał mi się film.

Obudziłam się w całkiem innym domu. Czoło z prawej strony miałam okropnie opuchnięte. Strasznie się przeraziłam, kiedy po dotknięciu tego miejsca na palcach poczułam coś ciepłego. Krwi cieknącej z rany było mnóstwo i wszędzie. Rozglądnęłam się po pokoju, w którym ktoś najwyraźniej mnie posadził i spostrzegłam, że jest strasznie dziwny. Bardzo ciemny, z jednym małym oknem i czarnymi meblami. Dziwne było to, że nie czułam się tu niezręcznie. Przeciwnie było mi tu dobrze. Mimo takiej stylizacji pomieszczenie było bardzo przytulne. Zaczynałam przypominać sobie jak się tu znalazłam. W końcu do głowy przyszła mi ta myśl. Uratował mnie. Kol Mikaelson mnie uratował. Zamiast cieszyć się z tego, że żyję byłam szczerze przygotowana na najgorsze. W wyobraźni pojawiły mi się tortury i gwałty. Pomyślałam tylko, że nie poddam się tak łatwo. Zaczęłam nawet gorączkowo obmyślać plan ucieczki, ale kroki na korytarzu mnie wyprzedziły. Naraz w drzwiach stanął on.
Dopóki nie zauważył, że odzyskałam przytomność, miał straszną minę. Poważny, stary wampir w jednym pomieszczeniu z krwawiącą kobietą. To nie wróży niczego dobrego. W dłoni trzymał szmatkę przesiąkniętą krwią. Gdy zauważył, że siedzę gotowa na wszystko na łóżku, zaczął prostować sytuację. Tego się po nim nie spodziewałam.
- Witaj jestem Kol. Pewnie mnie już nie pamiętasz. Brat cholernego Niklausa. - zaczął iść w moją stronę, ale widząc moje obawy stanął w miejscu. - Nic ci nie zrobię. Pomogłem ci. Pamiętasz? - był opanowany i łagodny. Skoro mi pomógł dlaczego teraz pił krew z tej szmaty? Chce się mną teraz karmić... Popatrzyłam na kawałek materiału, a ten wznowił swą opowieść.
- Strasznie krwawiłaś. Teraz też nie wygląda to dobrze, ale przynajmniej już tak z tej rany nie bucha... - chciał rozładować napiętą atmosferę żartem. Coś nie wyszło. - Nie karmiłem się na tobie, jeśli to chcesz wiedzieć. Nie odczuwam tu aż takiego pragnienia. Byłem ją przemyć. - wskazał na skrawek czerwonego materiału. - Nie masz się czego bać. Możesz tu zostać ile chcesz. Leki powinny już działać. - I faktycznie. W momencie gdy skończył gadać opadłam bezładnie na bok. Moje ciało zostało odłączone od mózgu. Nie mogłam nic zrobić, gdy widziałam jak wampir się zbliża. Zastygła czekałam na to, aż wcieli moje wyobrażenia w życie. Tymczasem tylko mnie poprawił. Sprawdził czy głowę mam wystarczająco wysoko, by krwotok się nie wznowił i przykrył mnie kocem. Bez słowa wyszedł.

Następne dni spędziłam w jego domu. Z jednej strony bałam się wyjść na zewnątrz, z drugiej bałam się go tym moim odejściem urazić. W miarę upływu czasu zaczęłam z nim rozmawiać. Na początku wymienialiśmy się tylko takimi uciętymi zdaniami. Potem zrozumiałam, że mogę mu względnie zaufać. To było trudne. Przyszło dopiero po jakimś miesiącu egzystowania z nim dzień w dzień w tym samym domu, a nawet pokoju. Spał ze mną w tym samym łóżku. Bałam się mu odmówić czy wyjaśnić, że czuję się niezręcznie. Na szczęście zrozumiałam, że mam do czynienia z tym honorowym i trochę staroświeckim członkiem rodziny Mikaelsonów. Co noc spał na skraju łóżka, tak że nie raz budząc się myślałam, że spadł i leży na podłodze. Ściśle przestrzegał wydzielonej przez siebie niewidzialnej granicy, na tym wielkim łożu. Zaczęłam go w końcu uważać za kompana. Dobrego, zaufanego towarzysza. Poznałam go. Godzinami opowiadał mi o swojej rodzinie, o nim. Ja też w końcu się na niego otworzyłam. Opowiedziałam mu chyba wszystko. Nie... Została jeszcze jedna rzecz.
- Jak się czujesz z tym, że to mój brat cię zabił? - Kol zapytał ot tak, po prostu. Nauczyłam się, że zawsze tak robi. W końcu spędziłam z nim dotąd siedem miesięcy.
- Cholernie źle jest umierać. Tyle ci powiem. - uśmiechnęłam się do niego i napiłam piwa. Potarłam ręką czoło. Po ranie nie było już dawno śladu. Siedzieliśmy blisko siebie, naprzeciwko kominka. On smażąc na widelcu pianki, ja popijając piwo. To było takie zwyczajne. Jakbyśmy znali się kopę lat.
- A ja ci powiem, że ten kominek po pierwsze źle smaży pianki, a po drugie źle ogrzewa ciebie. - popatrzył wymownie na gęsią skórkę, która wystąpiła mi na rękach na dźwięk tego zdania. - Mogę? - nie czekając na odpowiedź pobiegł po koc, a kiedy wrócił usiadł już całkiem przy mnie. Noga przy nodze. Opatulił mnie nim szczelnie i w końcu zasnęłam. Najlepsze było to, że czując jak zasypiam wyszukałam jeszcze jego ręki. Wzięłam ją i okręciłam ją sobie wokół pasa. On przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie i oparta o jego masywne ramię poszłam spać. To był dzień, gdy po raz pierwszy tak się do siebie zbliżyliśmy.
Obudził mnie w środku nocy. Okazało się, że wytrwale znosił ciężar całej mojej klatki piersiowej. Leżałam wtulona w niego. Byliśmy przykryci kocem.
- Chodź do pokoju. Tu dla mnie jest niewygodnie, a co dopiero dla ciebie. - pokazał mi twardy parkiet, do którego przygwoździłam go połową ciała.
- Przepraszam.
- Za co? - spytał zaskoczony i widocznie zły na siebie za to, że mnie jednak obudził.
- Za to, że ci było niewygodnie no!
- Mi było niewygodnie? Było mi najwygodniej na świecie. - uśmiechnął się uroczo.
- Mam pomysł. Jak nie chcesz iść to cię zaniosę. - kompletnie mnie tym zaskoczył. Przeważnie jak rozmawialiśmy był oziębły. Wtedy było inaczej. Chyba ten słaby kominek roztopił jego lody. Szybko podniósł mnie owiniętą w koc. Będąc na jego rękach czułam wszędzie jego umięśnione ciało. W momencie gdy przekroczyliśmy próg pokoju, nie zapanowałam nad sobą i go pocałowałam. Delikatnie w usta. Momentalnie powrócił oziębły Kol. Postawił mnie na ziemi i grzecznie spytał czy sama już trafię. Gdy spostrzegłam, że wychodzi z pokoju, podbiegłam do niego i go przytrzymałam.
- Co zrobiłam nie tak? 
- Właśnie nic! Robisz wszystko dobrze. Tylko ja nie potrafię tego przyjąć tak jak powinienem. Ja na ciebie nie zasługuję. - Złapałam go wtedy za rękę. Nie wiedziałam co powiedzieć. Przełknęłam ślinę. - Jesteś dobry. Słyszysz to?! - wbiłam palec mocno w jego pierś. Chciałam pokazać mu co on takiego wygaduje, powstrzymać go. Chciał wyjść. Zatrzymałam go łapiąc za rękę. Bardzo mocno ścisnęłam mu dłoń i przyciągnęłam ją do mojej piersi. Chciałam żeby poczuł jak wali mi teraz serce.
- Potrzebuję cię. Otworzyłam się przed tobą i ci zaufałam. Szczerze mówiąc chcę by to wszystko, co budowaliśmy przez te bite pół roku, stało się czymś więcej. Ty tego nie chcesz? - każde z tych zdań wypowiedziałam ze stoickim spokojem. Dopiero pod koniec głos zaczął mi się łamać.
- Ja ciebie też. Też cię potrzebuję. - wreszcie porzucił myśl o wyjściu z pokoju. Przytulił mnie, a następnie spojrzał prosto w oczy. - Kocham cię Jenna. Gdybym był człowiekiem chciałbym się z tobą ożenić i założyć rodzinę. Proszę, oto cała prawda. Smutna prawda, bo nigdy nie będę w stanie ci tego dać. - staliśmy twarzą w twarz. Nos przy nosie. Usta przy ustach.
- Poradzimy sobie, dobrze? - oznajmiłam i zarazem spytałam z nadzieją.
- Możemy spróbować.
Kol szybko złapał mnie mocno za oba nadgarstki i przycisnął usta do moich. Niesamowite uczucie. Kocham go. Bardzo. I on mnie też. - pomyślałam wtedy.
Puścił mi ręce i na chwilę się ode mnie oddalił. Tylko na chwilę, by móc nabrać w płuca więcej powietrza i powrócić do mnie z jeszcze bardziej gorętszym i mocniejszym pocałunkiem. Złapałam go obiema dłońmi za kark. Palcami lekko przeczesywałam jego włosy. On robił to samo, z tą maleńką różnicą, że z każdym pocałunkiem kierował nas bliżej łóżka. Kiedy udami poczułam za sobą materac, Kol zajmował się moją szyją. Pieścił ją delikatnymi pocałunkami, a miłym ruchem palców sprawiał, że na całym ciele ponownie wystąpiła mi gęsia skórka. Jeszcze nikt do tej pory nie dotykał mnie i nie całował z taką namiętnością. Usiadłam na łóżku, kiedy jego ręce spoczywały na moich biodrach. Wymieniliśmy się szybko porozumiewawczym spojrzeniem. Chciałam tego. On z resztą też. Ściągnął mi mój podkoszulek. Przesunęłam się na czworakach trochę do tyłu, by zrobić mu miejsce na materacu. Zamiast spokojnie wejść, wskoczył na niego, tak że od razu znalazłam się pod nim. Przygwoździł mnie do pościeli swoimi silnymi ramionami. Z każdym jego ruchem czułam co raz większą rozkosz. Okrakiem obejmował mnie całą. W tym momencie, ja będąc już tylko w bieliźnie, pomyślałam że teraz pora na niego. Powoli podciągnęłam jego koszulkę. Byłam za bardzo zajęta jego pocałunkami i za bardzo wpatrzona w te jego oczy, żeby móc podziwiać jego muskularną klatę. Za to znakomicie wybadałam ją palcami. Wreszcie kiedy przez głowę przełożyłam mu tą jego czarną, seksowną koszulkę, przyszła kolej na spodnie. Z nimi poszło jeszcze łatwiej. Potem odpiął mi mój czarny, koronkowy stanik. Uklęknęliśmy obok siebie i dalej się całowaliśmy.



                                                                      ***
Była taka słodka. To chyba mało powiedziane. Jenna była taka cudowna. Trudno mi było nad sobą zapanować w momencie gdy poczułem jej nagie piersi przyciśnięte do mojego torsu. Reszty bielizny pozbyliśmy się kilka sekund później. Kiedy zabrałem się do dzieła, zaczęła cicho stękać. Kochaliśmy się. Najważniejsze było jednak to, że chcieliśmy być ze sobą już zawsze. Jedyną przeszkodą była moja wieczność i niemożność dania Jennie tego czego na pewno pragnęła - dzieci. Jednak w tym momencie nie było to dla nas ważne. Liczyło się tylko tu i teraz. To jak jest nam dobrze, jak ona mnie całuje i jak ja pieszczę palcami jej miękkie, nagie piersi.

                                                                       ***
Kiedy się obudziłam było już późno. Chociaż pokój był bardzo ciemny, a przez jedno okno wpadało mało światła wiedziałam, że jest po 12. No ładnie! Przez Kola kompletnie straciłam rachubę czasu. W nocy było nieziemsko. To co w nas wybuchło było tak prawdziwe i wielkie, że pobiliśmy chyba wszelkie rekordy kochania się. Leżeliśmy nadzy pod cienką, białą kołdrą. Kiedy rozmyślałam nad nocą spędzoną z pierwotnym raz po raz przesuwałam palcami po jego idealnie wyrzeźbionym przedramieniu.

- Kocham cię. - powiedziałam cicho w nadziei, że śpi.
- Dlatego, że jestem dobry w łóżku? - zażartował od razu. Okazało się, że Kol też już dłuższą chwilę nie spał. Spojrzałam mu w oczy i pokręciłam z zadowoleniem głową.
- Przede wszystkim za to jaką jesteś osobą. Dobrą i porządną. Dużo się od ciebie nauczyłam. Zrozumiałam też, że nie wszyscy w rodzinie Mikaelsonów są popaprani. Ty stanowisz wyjątek. - przejechałam dłonią po jego szyi. - A wracając do spraw łóżkowych... - przygryzłam zalotnie dolną wargę. - to następna dziedzina, w której jesteś oszałamiający. - puściłam do niego oko i widząc jak słodko się do mnie uśmiecha, cicho się roześmiałam. Potem poszłam pod prysznic.


W końcu otrząsnęłam się z tych miłych, odurzających mnie wspomnień. Dalej idziemy drogą. Nieszczęsna ciągnie się i ciągnie. Jakby nie miała końca.
- Wiesz co Kol? Mogliśmy wracać autem. - mówię odwracając się do mężczyzny mojego życia.
- O! Wreszcie się odezwała! Mam odpowiedzieć? - pyta zirytowany. Wkłada ręce do kieszeni spodni i mnie wymija. - Może z Klausem co? - teraz jego sarkazm mnie poruszył. Prawdziwie się wkurzyłam. Daję sobie czas na ochłonięcie i ciskam w niego dobrze dobraną i sformułowaną odpowiedzią. - Przecież wrócił do Mystic Falls tak? W końcu, czy też przez przypadek czy tak jakoś po prostu, się spotkamy. To nieuniknione. Będę musiała stawić mu czoło.
- Albo tętnicę szyjną. - przerywa mi i się obraca. - Myślałem, że stąd wyjedziemy Jenna... To miasto...
- Jest moim domem. - moja kolej by wejść mu w słowo. - Mam tu rodzinę, znajomych. Elenę, Jeremiego... Poza tym teraz jak jest tu Klaus, ty też masz kogoś bliskiego...
- Nie. Wcale nie. To, że go jeszcze toleruję i znoszę jego wulgarne spojrzenia, nie oznacza że mu to wszystko wybaczyłem. Setki razy wbijał we mnie kołek i bawił się mną jak zabawką. Miał mnie za nic. Głupi wypełniałem jeszcze jego tępe rozkazy. To tylko kwestia czasu zanim znowu wybuchnie. Przecież to świr. Chwilę pokaże jaki on to jest dobry i prawy, a potem... potem znowu może i ciebie i mnie i tych twoich podopiecznych zabić. Uwierz mi. Może to powtórnie zrobić. Bez wahania.
- Dobrze. Dałam ci możliwość wypowiedzenia się. Teraz poznaj moje zdanie.
Kiwnął głową. - Więc... Nie twierdzę, że się zmienił. Dalej nienawidzę go z całych sił... Ale chyba miał jakiś powód skoro znowu tutaj wrócił?
- Tak. Następna szaleńcza misja tworzenia hybryd.
- Nie. Nie o to mi chodziło. - łapię Kola za rękę i zaczynamy tak przy sobie iść. - Może Caroline coś w nim zmieniła...
- To wątpiące. - ucina szybko temat o swoim bracie. - Koniec o moim bracie. Więc zostajesz, to znaczy zostajemy tutaj? Jesteś tego pewna?
- Tak. Ja zostaję. Nie ukrywam, że chciałabym zostać też z tobą, ale nie będę cię w żaden sposób ograniczać. Wiem, że jesteśmy z dwóch różnych światów.
- Jenna, ja wiem. Wszystko wiem. Chcę z tobą zostać. - uśmiecha się.
- Dopóki nie będziesz stara, brzydka i pomarszczona. - udaję jego niski głos i go przedrzeźniam.
- Wcale nie. Pomyślimy o reszcie. Kiedy wszystko wyjaśnimy i naprawimy, a sytuacja się unormuje. Chodzi mi o to, że kiedy się tu, w tym świecie ponownie zaaklimatyzujemy, pomyślimy nad... tymi sprawami. - wydaje się być trochę zakłopotany. Nawet bardzo. Wiem nawet co chodzi mu po głowie.
- Pomyślimy nad tym czy zostanę wampirem co nie? To miałeś na myśli. - jest mi słabo gdy o tym myślę.
- Nie Jenna, nie to. Nie do końca. Chodziło mi o nowy dom, czy coś w tym rodzaju. Żeby zacząć od początku. - stara się ukryć fakt, że trafiłam w dziesiątkę.
- Tak, tak Kol. Nie wiem, może cię tym urażę, ale nie chcę żyć wiecznie. To chyba nie dla mnie. Wiesz, ja chcę coś w życiu osiągnąć, a poza tym zdobyć pracę, zestarzeć się i umrzeć. Przykro mi, że to mówię, ale taka jest prawda.
- Rozumiem cię i szanuję twoje zdanie. Ale pamiętaj, coś wymyślimy. - urwał temat i to na dobre.
Gdy później zauważyliśmy nadjeżdżające auto skorzystał z okazji. Nie chciał chyba iść już w tak niezręcznej i zimnej atmosferze, więc wyszedł na drogę. Samochód musiał zwolnić. W końcu całkowicie się zatrzymał, a Kol zaczął zbliżać się w stronę szyby kierowcy. Niechętnie przyglądałam się temu z krańca drogi. Zawarliśmy kiedyś przy piwie układ, że będziemy starali się żyć jak ludzie, to znaczy on. Gdy nie będzie tego potrzebował zrezygnuje z niewyobrażalnej prędkości, siły i hipnozy. Pozwalam mu na zauroczenie kierowcy tylko dlatego, że szczerze mówiąc nie wiem gdzie jesteśmy, zbliża się noc, a ta atmosfera i ból nóg co raz bardziej mnie męczą.
- Dzień dobry. - słyszę z ust Kola.
- Zjeżdżaj pacanie. - odpowiada tamten.
Ups. Trafił na kogoś, kto sobie nie da. Jest źle, dlatego do nich podchodzę. Człowiek skończy ze skręconym karkiem.
- Przepraszamy pana bardzo, ale mógłby pan nas podwieźć? Bylibyśmy bardzo wdzięczni. - uśmiecham się i chcę jakoś rozładować konflikt.
- Dobraliście się. Zjeżdżać obydwoje! Jak nie to przejadę. Mi też się spieszy!
Na więcej Kol mu nie pozwolił. Gdy wzburzony mężczyzna wbijał bieg i zaczął powoli ruszać, pierwotny złapał go za szyję.
- Kol, tylko uważaj. Nie zrób mu nic. - uspokajam go i klepię po ramieniu. Widzę jak nachyla się do szyby. Gdyby chciał, wyssał by w 10 sekund tego gościa, a ja nie byłabym w stanie nic zrobić. Z ulgą wypuszczam z płuc powietrze, kiedy słyszę, że chce go tylko zahipnotyzować.
- Ma pan szczęście. Odkąd powstałem z martwych nie mam zbytnio ochoty na jedzenie. Pomyślałbym nawet, że krew mnie brzydzi. Dziwne, nie? Przecież jestem wampirem!
Gdy Kol tłumaczy kierowcy to wszystko widzę coś niebywałego. Facet ma rozbiegane oczy, nie wie o co chodzi, a co najważniejsze - boi się. Tak nie reagują ludzie pod wpływem wampirów! Mężczyzna powinien się odprężyć, zrelaksować i robić to co wampir każe. Wtedy ludzie nigdy nie zadają pytań. Kol najwyraźniej o tym zapomniał i w nosie ma to, że człowiek, którego trzyma za szyję, nie reaguje na hipnozę.
- Teraz wysiądziesz szybko z samochodu. Nie chcę cię przecież zjeść. No. Już, już! - Kol robi się co raz bardziej zdenerwowany.
- Dobra, jedź pan stąd. - odpowiadam szybko i załatwiam sprawę. Biorę dłonie Kola z szyi tamtego. Ten patrzy na nas jak na wariatów, drżącymi rękami łapie za kierownicę i 3 sekundy później już go nie ma.
- No co ty zrobiłaś? Przecież zdobylibyśmy auto! Przecież nic bym mu nie zrobił. Tak tylko mu naopowiadałem! - irytacja przechodzi mu szybko w szczery śmiech. - Oj Jenna, Jenna. - patrzy na mnie z politowaniem i zaczyna znowu maszerować poboczem. Ja stoję w miejscu. Nie mogę uwierzyć, że nie zauważył jak jego moc nie działała na człowieka. Werbeny też ten koleś nie pija, bo wampir by to wyczuł. Nie wiem co o tym myśleć.
- Kol?
- Tak? - nawet się nie odwraca.
- A wiesz, że twoja hipnoza nie działała na tamtego gościa?
Teraz go zamurowało. Stanął i dał mi czas abym do niego doszła.
- Jenna, nie rób sobie ze mnie żartów. Proszę cię.
- Nie robię! Mówię tylko to co zauważyłam. Przecież ten kierowca był cały czas świadomy co do niego mówisz. A werbeny nie pił, prawda?
Kiwa dopiero po chwili.
- Mogę coś zobaczyć? Mogę to przetestować na tobie? - zawstydzony nie chce spojrzeć mi w oczy.
- Tak. Ale wiesz, że darzę cię wielkim zaufaniem i...
- I masz pewność, że cię nie zabiję, ani nie zgwałcę. Więc? - w końcu patrzy mi w oczy. Autentycznie się obawia. Nie jest pewny swoich zdolności?
- Więc dobrze. - opieram dłonie na jego barkach. - Zaczynaj.
Widzę w jego oczach niebywałe skupienie. Spojrzeniem wwierca się w głąb mnie. Potem mówi:
- Jesteś dalej przywiązana do Alarica? - trochę czerwienieje gdy wypowiada to pytanie. - Odpowiedz mi szczerze.
Nie wiem co powiedzieć. Wiem tylko, że nie działa na mnie jego wpływ i mogę teraz mówić co mi się podoba.
- ...Kol wiesz, że to nie działa? - przełykam ślinę. Kompletnie nie wiem jak to przyjmie. - I...i nie bądź zazdrosny. Kocham ciebie. - staram się dodać mu otuchy.
- Boże. Masz rację. Hipnoza nie działa. To znaczy, że jestem człowiekiem? - wytrzeszcza oczy.
- No nie wiadomo. Musiałbyś przecież sprawdzić jeszcze czy na przykład leczą ci się rany.
- Okey. Da się zrobić. - zaczyna szukać czegoś na ziemi.
- Ej, ale uważaj. A co jeśli... - nie kończę, gdyż widzę, że już przeciął sobie rękę ostrym kamieniem. - No co ty robisz?!
- Uspokój się. Przecież zaraz się uleczę. - bezczelnie się do mnie śmieje. Ten głupi wyraz twarzy przechodzi mu po jakiś 5 minutach, kiedy z rany dalej obficie płynie krew.
- I co teraz?! - jestem przerażona tym co widzę. Chociaż jest zaskoczony i wyraźnie zbity z tropu, dalej się uśmiecha. Nie przeszkadza mu zakrwawiona kończyna. Jeszcze chwilę i pomyślę, że zwariował.
- Wiesz co to znaczy Jenna?
- Wiem. Musisz jechać do szpitala.
- Przestań. Przecież się nie wykrwawię. To tylko draśnięcie. - puszcza do mnie oko. - Jestem człowiekiem.
Ta informacja nie może do mnie dotrzeć. Gdy na niego patrzę, widzę, że do niego też to nie trafia. W jednej chwili do głowy przychodzi mi z pozoru głupie wytłumaczenie tej zaistniałej właśnie sytuacji.
- O czym myślałeś przechodząc przez ten portal?
By odpowiedział muszę nim trochę potrząsnąć. Jest przestraszony, ale szczęśliwy. Nawet bardzo. Nie spodziewałabym się tego.
- Co? O co pytałaś?
- O czym myślałeś lub marzyłeś jak wracaliśmy na ziemię? - ponawiam pytanie.
Znowu widzę w jego oczach niechęć do udzielania mi odpowiedzi.
- No powiedz no! Zachowujesz się czasem jak jakiś nastolatek. Humory masz jak baba.
- Może zwyczajnie się wstydzę? - zakrywa wciąż śmiejącą się twarz rękami.
- Proszę. - Podchodzę i mocno go przytulam, a ten wkrótce zaczyna mówić.
- Marzyłem o tym by znowu być człowiekiem. Takim wolnym jak ślimak słabeuszem i... i  towarzyszyć takiemu ślimakowi jak ty przez całe życie. Marzyłem o rodzinie. Z tobą. - Przełknął ślinę, a mnie totalnie zatkało. Bardzo długo rozmyślałam nad tym co mi powiedział. W końcu, chcąc sprawdzić jak wygląda po tym wyznaniu moja mina, puścił moje plecy i na mnie popatrzył. Płakałam ze szczęścia. W końcu ktoś chciał ze mną być, a moje serce miało dla kogo bić. Dłonie z barków przełożyłam na jego twarz i pocałowałam go w policzek.
- Mam ochotę na hamburgera, colę, seks, dzieci, ślub i złamaną nogę. - powiedział mi do ucha.
- Da się zrobić. - zaśmiałam się głośno i razem usiedliśmy na skraju drogi. Mówił o Klausie, ale był tak samo nieobliczalny i walnięty, jak jego brat.
Później nie czekaliśmy długo na transport. Jakaś dobra starsza pani zauważyła nas siedzących na asfalcie i zatrzymała swojego forda jakieś pół godziny po tym jak dowiedzieliśmy się, że Kol stał się człowiekiem. Widać, żyją na tym świecie jeszcze dobrzy ludzie. Po zapewnieniach ze strony Kola, że nic mu nie jest i nie potrzebuje wizyty w szpitalu, odwiozła nas w skazane przeze mnie miejsce, jednak coś mi tam nie grało. Podziękowaliśmy kobiecie i wysiedliśmy z wozu. Kiedy odjechała soczyście przeklęłam.
- Gdzie jest do kurwy nędzy mój dom?! - Kol nie widział mnie chyba dotąd aż tak wkurzonej.
- I to w tobie lubię. - powiedział. - W takim razie chwilowo został nam tylko mój przybytek. Z Klausem gospodarzem wewnątrz.
- Elena! Coś ty zrobiła?! - idąc wyładowywałam swoją złość na moim nieodpowiedzialnym niby-dziecku.


____________________________________________________
Witam. Rozdział chyba z chyba największym do tej pory opóźnieniem. Widzicie? Co z tego, że wakacje, jak ja dalej nie mam czasu?! -,-'' A w głowie tyle pomysłów... Żeby się tylko chciało... No i żeby był czas. No dobra.: Myślę, że rozdział długi. Nie zamierzam się (na blogu o Klaroline) rozpisywać na temat ciotki Eleny, ale chcę po pierwsze żeby nie było tu tak jak na innych: tylko oni, seks, całusy i happy end, po drugie chcę by to ich ,,życie,, jakoś trzymało się kupy, więc trzeba systematycznie objaśniać też stosunki pomiędzy innymi bohaterami. Nie? XD Nie wiem czy napisałam to tak zrozumiale jak chciałam no ale... Za interpunkcję wszelkie błędy i niedociągnięcia serdecznie przepraszam. Liczę na kilka komentarzy. Bo one na serio motywują do pracy. Aż serce rośnie jeśli czyta się, że wszystko się komuś podobało itp. Więc... Zapraszam na kolejne rozdziały, eh aż chciałabym wam zaspojlerować co będzie się działo pomiędzy tytułowymi bohaterami bloga i między Damonem Eleną a Bonnie. Ale się chyba powstrzymam. W każdym razie mam w zanadrzu: dużą aferę,kilka miłych niespodzianek, no i coś smutnego (to jeszcze muszę wymyślić XD). Wiecie: żeby nie było że wszyscy sobie dobrze radzą. A co?! Uśmiercimy kogoś? XD Buhahahahahaha <- szyderczy śmiech. Dobra, na dziś kończę, bo się (pozwolę sobie użyć) w ciul spisałam.
Bye Bye kqenn kqenn. :D





 

czwartek, 4 czerwca 2015

R. 18 - Damon / Caroline

To się nie może dziać naprawdę. Ktoś lub coś musi mieszać mi w głowie. To co teraz się dzieje jest niemożliwe. Jednak pomimo tego ryzykuję. W najgorszym wypadku może się to okazać głupim żartem. Z drugiej strony może być to niepowtarzalna szansa na wydostanie się stąd.
- Oby to było prawdziwe. - odpowiadam do przybyłych i jednocześnie popycham na zewnątrz obie dziewczyny. Chciałbym wyjaśnić to wszystko Bon-Bon. Jednak widząc jej wyraz twarzy i czując nieprzyjemny dreszcz przeszywający jej skórę pod wpływem mojego dotyku, od razu się powstrzymuję. To musi poczekać. Tak samo jak tłumaczenie skąd się tu oni do cholery wzięli.
- Jest jak najbardziej prawdziwe. - parska Kol. - Byłem święcie przekonany, że Klaus zna kogoś kto może tu przybyć. Ha! I nie myliłem się. Chociaż... Nie czarujmy się. Gdyby nie ona - w drodze pokazuje na Caroline.- nic by z nami nie zrobił. Ty, Caroline? - mruga do dziewczyny.
- Hę? - Moja towarzyszka nie wydaje się być nim zainteresowana. W skupieniu podąża za Hassibą.
- Dobrze być miłością kogoś takiego jak Klaus. Nie wiem czym ty mu zawróciłaś w głowie. - szczerze chichocze Kol.
- Przestań! - Lekko zarumieniona odpycha pierwotnego i przyśpiesza kroku.
- Możecie być ciszej? - Mówi szeptem czarownica. - Oni są blisko. Czuję ich obecność. Pospieszmy się.
- O kim ona mówi? - staram się słuchać jej poleceń i swoje pytanie wyrażam naprawdę szeptem. - Nie mówcie mi, że te groźby były prawdziwe. Silas? Katherine? SĄ TUTAJ? - dostaję chyba wytrzeszczu.
- Tak. - odpowiada Jenna. - Odkąd umarłam i się tu znalazłam mieszkałam też w jakimś małym domku i pewnego razu wyglądając przez okno zauważyłam dziewczynę podobną do Eleny. Tyle że to nie była Elena. Miała zbyt zacięty wyraz twarzy, no i oczywiście kręcone włosy... Wtedy pomyślałam, że jednak nie jestem tutaj sama. Że to miejsce to nie piekło stworzone wyłącznie dla mnie. Oczywiście się jej wtedy nie pokazałam. Pamiętam, że od tamtej pory uważniej przyglądałam się wszystkim odwiedzanym miejscom... No i tak natknęłam się na Kola... - widzę jak oboje wymieniają się serdecznymi spojrzeniami. Czyżby coś między nimi było?!
- Poznaliście się? Jest coś między wami?! - pytam szybko bez ogródek.
Nikt nie odpowiada. Przecież słyszeli. Idąc ostatni widzę kątem oka minę ciotki Eleny. Jej oczy nie chcą nic zdradzić. Za to twarz powiedziała już wszystko. Coś się między nimi działo. Patrząc na Kola wychwytuję tylko słaby uśmieszek. Nie no, to już przekracza ludzkie pojęcie. Jenna i Kol? Przecież jej były kiedyś go zasztyletował! ...właśnie... jej były...
- Jenna? - włączam moją złośliwość. - Wiesz, że Alaric ma nową dziewczynę? Jakaś pielęgniareczka, która wcale mi się nie podoba. Ty byłaś, to znaczy jesteś taką kobietą z jajami. I piwa się napiłaś i poprzeklinałaś. Ta za to działa mi na nerwy. - Głupio mi kiedy mówiąc te wszystkie przykre dla niej rzeczy czuję się dobrze.
- Dobrze już Damon, skończ. - ucisza mnie Caroline, która jednak słuchała naszej rozmowy. - Daleko jeszcze do tego przejścia? - pyta naszą przewodniczkę.
-Nie widzicie go? Jest tam. - wskazuje na miejsce oddalone od nas o jakieś 200 metrów.
Zaczynam się śmiać. To co widzę jest z pewnością żartem.
- Drzwi? Drzwi. Normalnie drzwi w środku lasu! To my w Narnii jesteśmy?!
Jak zwykle nikt mi nie odpowiada. By udowodnić, że mam te gierki daleko w tyle spuszczam głowę i zaczynam szurać nogami.
- Lexi?! - Krzyczy Caroline z radością i w ułamek sekundy podnoszę wzrok i szukam przyjaciółki brata... którą niegdyś zabiłem...
Faktycznie stoi oparta o róg tego naszego ,,portalu,, . Na twarzy zakwita jej serdeczny, beztroski uśmiech.
- Mnie też weźmiecie? - pyta się nas - znajomych równocześnie uspokajając zaniepokojoną czarownicę gestem ręki.
- Bylibyśmy wdzięczni. - Caroline podejmuje pokojowe negocjacje z Hassibą.
Do bratniej duszy Stefana zostało nam jakieś 50 metrów. Widzę, że choć minęło tyle czasu jej styl ubierania nic a nic się nie zmienił. Skórzana kurtka, spodnie rurki. Następna dziewczyna z jajami. Elena w ogóle taka nie jest, a przecież ja takie lubię. Przecież ja Damon Salvatore lubuje się w niegrzecznych aczkolwiek słodkich dziewczynkach. - po chwili dociera do mnie jeszcze inna myśl. - A może jednak kocham Elenę? - w miarę zbliżania się do portalu co raz bardziej bije się z myślami. Raz do głowy przychodzi mi ona, raz klub ze striptizem. Damon ogarnij się. - z moim złym i dobrym ,,ja,, dochodzimy do kompromisu. - Pomyślimy o tym w domu. Na spokojnie. Jak dalej będę kochał Elenę - okey. Jak nie, chętnych pań jest pełno. - uśmiecham się do siebie, a potem bezwiednie strzelam się pięścią w czoło czym zwracam uwagę wszystkich zgromadzonych.
- Sprzeczne uczucia? Widzisz? To nie są zwykłe drzwi. Tymi drzwiami dostaniemy się do domu.
Jesteśmy teraz wszyscy ustawieni wokół nich.
- Nie ma znaczenia czy w momencie przejścia złapiecie mnie wszyscy czy tylko jedna osoba, a tą z kolei inna. Moc przepłynie dalej. Pamiętajcie by się w drodze nie puszczać. Odpadnie jedno ogniwo, odpadną wszyscy. Będzie wtedy po was. Po mnie zresztą też. - puszcza mi oko.
Stuknięta jakaś. Nie dość, że taka dziwna to jeszcze mnie podrywa. Niedoczekanie!
- Czyli wystarczy by ktoś złapał ciebie, a jego następni? - chcę się upewnić.
- No o tym właśnie mówię! Głuchy jesteś? I wcale cię nie podrywam! - Hassiba wymownie wykrzywia usta.
Nie wierzę. Nie dość, że potrafi przemieszczać się między światem żywych, a umarłych to jeszcze czyta w myślach? - Najwyraźniej moje wewnętrzne wywody nie zrobiły na niej większego wrażenia, bo na nie nie odpowiada.
- Zaczynamy.
Kiedy zaczyna recytować skomplikowane zaklęcie stoimy wszyscy względnie skupieni. Mówię tak dlatego, że każdy ma teraz w nosie to co wymawia i do jakich mocy się ucieka. Rozmawiamy ze sobą. To dla nas bardzo ważny moment. W końcu wracamy do naszych.
- Lexi. - Zaczynam, choć nie przychodzi mi to łatwo. - Ja... ja przepraszam, że wtedy to zrobiłem. Nie zasługiwałaś na to. - Mówię szczerze, lecz unikam jej spojrzenia. Ogarnia mnie coś pomiędzy strachem a wstydem.
Ta na dźwięk wypowiadanych przeze mnie przeprosin wyciąga i kładzie swą dłoń na moim ramieniu. - Nie wiesz jak bardzo mi teraz ulżyło. Dzięki tym słowom wiem, że wtedy dobrze postąpiłam. Stefan by sobie bez ciebie nie poradził. Teraz wracamy we dwójkę... to znaczy w piątkę... do domu. - szybko przerywa i odwraca się do Kola. - Ciebie facet nie wymieniłam, bo nie wiem czy znasz się z moim druhem. 
Kol przytaknął głową i przeszedł do swojej przemowy. - Spędziłem tu niemiłosiernie długi czas. Za mojego wampirzego życia  zapewne dałem wam w kość. Szantażowałem i dręczyłem twojego chłopaka Bonnie. Ciebie Jenna zabił mój brat... To straszne. Byłem porywczy, zaborczy i pastwiłem się nad słabszymi. Po powrocie nie twierdzę, że się zmienię. - to zdanie wypowiada bardzo szybko. - Sądzę tylko, że robiąc w przyszłości coś co może wydawać się złe, najpierw dwa razy pomyślę. Rozważę skutki jakie może nieść moje, w wielu przypadkach przykre, zachowanie. - oznajmiając wszystkim koniec swojego wywodu strzela palcami w stronę Jenny po czym łapie ją za rękę.
- Po powrocie na tamten świat chciałabym być znowu człowiekiem. Choć tak jak tu wcześniej wspomniał Damon - mam jaja - to nie mam ich aż tak dużych aby ogarnąć wszystkie sprawy związane z byciem wampirem. Może niekoniecznie chciałabym się zestarzeć, ale na pewno chciałabym założyć rodzinę. - Jenna chichocze po czym zaczyna płakać. Kol uspokaja ją w swoich objęciach.
- Wrócę i od razu wyjeżdżam z Mystic Falls. Tyle chciałam powiedzieć. - z zaciętym wyrazem twarzy kończy swoje przemówienie Bonnie.
- Nie! - rzucam bez niczego.
- Tak i nic z tym nie zrobisz. Nie mogę na ciebie patrzeć. - przygryza wargę by się nie rozpłakać i momentalnie czuję metaliczny zapach krwi. Nie będę teraz tłumaczył jak bardzo jej pragnę. Nie przy wszystkich. Za dużo czasu zajęłoby mi prostowanie niektórych spraw. Do roboty nagle zabiera się Caroline. - W głębi duszy czułam, że się stąd wydostanę. Jeszcze wtedy kiedy nie wiedziałam, że nie jestem tutaj sama... - następne zdanie przerywa jej jakże znana nam postać. Równie rozpoznawalna co znienawidzona. Jakieś 85% naszych problemów do tej pory było wywołane jej osobą. Stwórca wampirów - braci Salvatore - i przy okazji Caroline... Bestia Katherina
- Witam, witam. - uśmiecha się uwodzicielsko.
Oho. Hassiba! Zbliżają się kłopoty. - tłumaczę w myślach zajętej przez zaklęcie czarownicy. Ta rzuca szybko bym się jej pozbył i wraca do swoich zajęć.
Ale jak?!- myślę gorączkowo. - To Katherine! Ona zawsze znajdzie wyjście. Z każdej sytuacji. Choćby wpadła w największe gówno. Myśl Damon, myśl! - poganiam się a tymczasem intruz zabiera głos.
-Długo was obserwowałam i muszę przyznać, że Klaus się postarał. - nawet na moment z jej głosu nie znika szyderczy ton. - Więc co? Zabierzecie i mnie? - podchodzi do mnie i zaczyna krążyć palcami po moim podkoszulku. Nie będzie się mną już nigdy bawić! Wyginam jej rękę do momentu aż coś w niej chrupie. Przenika nas jej krzyk. Zdumiona moim czynem, ze strachem odchodzi ode mnie kilka kroków.
- Co zrobiłeś?! Co ty zrobiłeś? Nie wiesz, że jesteśmy tu tylko ludźmi?! - wrzeszczy w agonii. Wykręcona ręka zmienia kolor. Z ciemnoczerwonej na szarą.
- O czym ty mówisz? - odpowiadam jej tym samym tonem.
- Niby czemu nasze rany się tu nie leczą?
Pada z bólu na ziemię i zwija się w kłębek. Spuchniętą rękę trzyma drugą dłonią.
- Ale to nie możliwe? A... a ta siła to skąd? - zaczynam wierzyć w jej słowa. Zapewne wszyscy widzą teraz mój cymbałowaty wyraz twarzy. Jestem zdezorientowany do cholery!
- Najwyraźniej i bez wampirzych zdolności byłbyś bardzo mocny. Cholera widzisz co mi zrobiłeś? - Katherina zaczyna płakać.
- Wiesz, że płaczem nic nie zdziałasz? Zostaniesz tutaj. - mówię dosadnie.
- Nie byłabym tego taka pewna.
W tym momencie Hassiba kończy zaklęcie. Kiedy otwiera się nasz portal wszyscy zasłaniamy oczy. Nienaturalne jasnoniebieskie światło przenika nasze zamknięte powieki. Mam wrażenie, że przechodzimy teraz jakiś test na dobro, jakbyśmy przechodzili właśnie przez jego skaner. Jeżeli to prawda to na bank tu zostanę. Razem z Katheriną Petrovą.
- Chodźcie! - krzyczy czarownica, a ja czuję, że cała nasza drużyna stara się zlokalizować miejsce skąd dochodzi jej głos. Chociaż wiedzieliśmy gdzie wcześniej stała i wypowiadała zaklęcia, teraz głos dochodzi z zupełnie innej strony. To totalnie utrudnia nasze zadanie. Po omacku idąc w jej stronę znalazłem Caroline i Bonnie. Pierwszą rozpoznałem po aksamitnym szlafroku, drugą po ciepłej, szorstkiej ręce. Za nami po chwili pojawili się Jenna z Kolem. Ani śladu po Katherinie.
- Tutaj! - Hassiba dała nam podpowiedź gdzie się znajduje. Równocześnie światło się nasiliło. Teraz nie dość, że jesteśmy oślepieni to jeszcze promienie tej dziwnej energii zaczynają parzyć nam skórę.
Czuję się jakbym szedł przez pustynię. Zaschnięte i popękane usta, gorące i piekące ciało... W końcu pierwszy dotykam naszej wybawicielki. Z ulgą ściskam teraz jej dłoń. Z kolie moją Caroline, jej Bonnie i reszta.
- Gotowi? - słyszymy kiedy pierwsza wchodzi do portalu.
- Tak. - wyręcza nas głos niepokonanej podobizny Eleny. Przed powrotem do domu słyszę jeszcze szarpaninę jaka wywiązała się pomiędzy nią a Kolem. Obyś się jej nie dał gościu. - myślę jeszcze

                                                       ***

Jestem za Damonem. Weszłam w tą dziurę pełna obaw. Nie wiedziałam czy to wszystko jest prawdą, czy ma sens. A może to tylko jakiś mój głupi wymysł, stworzony przez powoli szalejącą głowę.
Jestem przygotowana na bóle, męczarnie, strach, a przede wszystkim radość i szczęście. W sekundzie wyobrażam sobie jak będzie tam na ziemi, kiedy wrócimy. W głowie pojawia mi się naraz ciekawy, ale nienaturalny obrazek. Przedstawia on mnie stojącą przy wielkim lustrze. Widzę całe swoje odbicie, każdy detal. Rozczochrane jak nigdy włosy, brudna twarz, niepodobne do mnie złote oczy, pazury i ostre zęby. Z tej twarzy bije pewność siebie i... i potęga. Wtedy wymysł znika i wiem, że sekundy dzielą nas od powrotu do bliskich. Nie zdążyłam nawet wypowiedzieć jakiegoś super życzenia przed moim powrotem. Światło, które do tej pory było nie do zniesienia, zgasło. Powoli unoszę powieki. Mijają minuty zanim wzrok przyzwyczaja mi się do naturalnego oświetlenia miłego pokoju.
Widzę Hassibę, Damona i jeszcze jakąś młodą dziewczynę podobną do naszej czarodziejki. Pewnie siostra czy córka. - myślę i mrugam kilkakrotnie powiekami. Wzrok mi się wyostrza i widzę Klausa.
Stoi. Po prostu stoi. Szczerze mówiąc spodziewałam się innej reakcji. Może coś w rodzaju: ''Caroline! Wróciłaś! Tak mi ciebie brakowało! Tęskniłem. Kocham cię!'' . Tymczasem nic takiego nie ma tu miejsca. On, osoba którą kocham ponad życie, stoi.
- Hello! Jestem tu! - chichoczę trochę paranoicznie.
- Widzę. Ja, ja nie wiem co powiedzieć...

Mam ochotę krzyknąć: ''To do cholery nic nie mów tylko mnie całuj!''.
- Przepraszam.
Powstrzymuje mnie tym wyznaniem, a kiedy chcę coś powiedzieć by dodać mu otuchy, wchodzi Stefan. Ooo! Jak oni obaj się zmienili! Klaus wygląda na bardziej zrównoważonego i odpowiedzialnego. Z tropu zbija mnie zupełnie ta łza, która gości teraz w kąciku jego ust. Muszę odwrócić wzrok. - myślę. - Inaczej ja też się rozpłaczę. Po chwili patrzę na Stefana, który szczęśliwy z dzieckiem na rękach, już przywitał się z bratem. Podchodzę do niego i całuję go serdecznie w oba policzki.
- Cześć Stefan! - rzucam mu się na szyję, ale tak by nie ścisnąć dzielącego nas malucha.
W tym momencie do pokoju trafia Jenna i Lexi. Obie podchodzą do Stefana.
- Stefan!
- Lexi! Jenna! - mój przyjaciel zaczyna szlochać. - Nie wyobrażacie sobie jak się cieszę, że was widzę!
Słyszę jak Hassiba dogaduje się ostatecznie z Klausem i razem z tą podobną do niej dziewczyną znika w innym pomieszczeniu. Bonnie siada z pochmurną miną na skraju fotela jak najdalej od Klausa i Damona. Nachmurzona z nikim się nie wita.
Korzystam z sytuacji, że Stefan rozmawia z Lexi i zabieram mu malucha. On patrzy na mnie, uśmiecha się i podaje mi dziewczynkę. Biorę ją na ręce tak by była zwrócona do mnie.
- Długo się nie widziałyśmy nie? - pytam dziecka i idę w stronę Klausa. - Ale urosłaś! - unoszę ją lekko w górę, a ona zaczyna się śmiać. Przytulam ją ponownie i mam ochotę krzyczeć z radości, kiedy dziewczynka kładzie główkę na moim ramieniu idealnie dostosowując ją do utworzonej przeze mnie luki między barkiem a głową. Pulchną rączką trzyma mi się szyi.
- Jest śliczna. - wysyłam do Klausa jeden z tych moich uśmiechów, zarezerwowanych tylko dla niego.
- Wiem. - wyciera policzek czym usuwa z twarzy tą chwilową oznakę słabości. Wtedy z portalu wyłania się Kol. Widzi Klausa, ale zamiast pierwsze przywitać się z bratem woła Jennę.
- Wszystko w porządku? - pyta ją i otacza swoim ramieniem. - Pozwolicie, że już wyjdziemy? - pyta zgromadzonych. Wszyscy oprócz Klausa, który jest w szoku, śmieją się i potakują.
Przed wyjściem pierwotny wysyła do hybrydy uśmiech i znika wraz z dziewczyną za drzwiami.
- Są razem? - Klaus zaczyna się śmiać.

- Noo tak. - udzielam mu, bardzo skąpej jak na mnie, odpowiedzi.
- Przecież on jest bardziej stuknięty ode mnie. Paradoks!
Już szykuję jakąś kąśliwą uwagę, gdy w pokoju zjawia się ktoś jeszcze. Wzdycham ze zmęczenia, kiedy widzę, że to ona. Kopia Eleny wpadła wprost w paszczę wilka. Każdy podrywa się na równe nogi, nawet Bonnie. Klaus sztywnieje, Damon i Stefan są przygotowani na ewentualny atak. Ja z dzieckiem na rękach cofam się nieco w głąb pokoju.
- To już wszyscy. - mówi i złośliwie dodaje: - w kolejce czekała jeszcze babka Bonnie, wasza matka - tu wskazuje na braci Salvatore. - twój ojciec Caroline i wiele innych, ale pomyślałam sobie, że nie będę nadwyrężać mocy naszej czarownicy.
- Idź do diabła! - wrzeszczy Bonnie.
- Tak się składa, że on ma mnie już dość. - robi smutną minę. - Zmykam.
Nikt nie pali się do tego aby za nią wyjść.
- Podobno jest człowiekiem nie? - rozładowuję w końcu atmosferę i przerywam ciszę. - Za jakieś 50 lat umrze. Chociaż nie... Biorąc pod uwagę jej złośliwość i tą okropną naturę, daję sobie głowę uciąć, że już po miesiącu swojej nędznej egzystencji, wpadnie w jakieś gówno. - uśmiecham się i poprawiam dziecko na rękach.- Zmywamy się stąd, nie? - proponuję dziewczynce. Nie liczę na jakąkolwiek odpowiedź, bo przecież to mały bobas. Po prostu lubię małe dzieci i w dodatku jestem chyba spragniona rozmów. Na razie mam dość Damona i Bonnie. Chcę ten tydzień spędzić bez nich. Mam ich trochę po dziurki w nosie.
- Tak. Idziemy. - Klaus przepuszcza mnie w drzwiach i wychodzimy na zewnątrz. Jest późne popołudnie. - Biorę Caroline i dziecko! Auta, którymi możecie wrócić czekają, kluczki są w środku! - krzyczy do, jeszcze obecnych w domu wiedźmy, pozostałych uratowanych znajomych.
- Poczekaj. Nie podziękowałam tej kobiecie.
Jest mi głupio, że ani tego nie zrobiłam, ani się z nią należycie nie pożegnałam.
- Podziękuj jej w myślach. Umie w nich czytać. - podpowiada Klaus i jednocześnie wskakuje do czarnego lśniącego dodge chargera.

,,Dziękuję ci Hassiba za wszystko. Za to, że wysłuchałaś próśb Klausa i po nas wróciłaś. Jeszcze raz ci dziękuję!,, - wypowiadam w głowie i po sekundzie słyszę odpowiedź: ,,Zaryzykowałam do ciebie. Jesteś tego warta!''
Uszczęśliwiona podchodzę bliżej auta.
- Ty jednak wiesz jak się kobiecie podlizać. - zaczynam żartować.
- Pewnie. Widzisz przecież, że tamtym zostawiłem same rzęchy. No może oprócz bryki, którą jechałem tu ze Stefanem.
- To kto ci tu je podesłał? - pytam szczerze zaciekawiona jednocześnie łapiąc się byle czego by podtrzymać rozmowę i nie kierować jej w tej chwili na nas.
- Rebecca.
Otwieram drzwi i w momencie łapię się, że przecież trzymam na rękach dziecko.
- A masz ty w ogóle fotelik? No jak ty myślisz?! Bez fotelika jechaliście? - jestem szczerze oburzona. Czym bardziej to uczucie we mnie rośnie tym bardziej widzę, że Klausowi chce się ze mnie śmiać.
- Nie. Bo co? - pyta i udaje przygłupa. Tysiącletni wampir, w ciele trzydziestolatka, robiący zeza... Chciałabym to nagrać i puścić mu w momencie, kiedy wszystkich wokół siebie uważa za głupców. Takie momenty zdażały i zdażają mu się pewnie często.
- Pojedziemy tak? Bez fotelika? A gliny? Co będzie w razie wypadku?
- Będę jechał ostrożnie. Obiecuję. A z policją sobie poradzimy. Wsiadaj. Jeżeli tak się boisz, proponuję zajęcie tylnego siedzenia.
- Dziękuję. - rzucam udając obrażoną.
Wóz jest trzydrzwiowy, więc nachyla mi szybko przedni fotel pasażera, a ja delikatnie z dzieckiem wczołguję się na tylną kanapę. Sadzam dziecko w pozycji półleżącej, no moich kolanach i szarpię się z pasem. Jest chyba specjalnie za krótki. Jak mam zapiąć nim dziecko i siebie? Cholera jasna! Klaus wydaje się być rozbawiony całą sytuacją, bo widzę w lusterku jego uśmiechnięte oczy. W końcu daję za wygraną i ostro puszczam pas, który uderza w szybę. Uf, na szczęście nic się nie stało.
- No, no, no. Uważaj panienko. To cudo jest pożyczone. - grozi palcem, drugą ręką sięgając po kluczyki i odpalając silnik.
- To pożyczonym się po dziewczynę przyjeżdża?! - żartuję, ale kiedy zdaję sobie sprawę jak to zabrzmiało od razu oblewam się rumieńcem. Przecież nie jesteśmy razem. Cholera, jaka gafa!
-  Kupić ci taki? - pyta i zagląda w lusterko.
Pokazuję mu tylko język. Wolę się chwilę nie odzywać, bo znowu coś palnę. Dziewczynka siedzi na moich kolanach i lekko głaszcze mnie rączką po szlafroku. Widocznie podoba jej się ten miękki materiał. Z każdym dotykiem jej pulchnej łapki chce mi się bardziej spać. W końcu nie wytrzymuję, poprawiam dziewczynkę zamykając ją w szczelnym uścisku, a swoją głowę opieram o lekko uchyloną szybę. Zasypiamy...

- Caroline. - słyszę jak ktoś cicho wymawia moje imię. - Caroline obudź się. - mówi głośniej.
- Co? Co się stało? Gdzie dziecko? - budzę się nagle. Dziewczynka leży dalej na moich kolanach. Tylko Klaus siedzi bokiem w fotelu kierowcy.
- Nic się nie stało. Zdaj się na mnie.  - mówi podirytowany.
Wtedy widzę jak narozrabiał. Siedzimy w zatrzymanym na poboczu samochodzie. Za nami stoi policyjna furgonetka. Niebieskie i czerwone światła rażą mnie w oczy. Jest zupełnie ciemno.
Policjant już zmierza do naszego auta. Nie czekam na nic tylko w przypływie emocji wcielam w życie  wymyślony naprędce plan.
Podaję dziewczynkę zaskoczonemu Klausowi i uchylam bardziej okno. Policjant zagląda przez nie i wtedy przystępuję do akcji.
- Uuu... - zawodzę jednocześnie sapiąc.
Stróż prawa wydaje się być zdziwiony. Ponawiam mój skowyt.
- Co pani jest? - pyta ostrożnie. - Zatrzymałem państwa z powodu przekroczenia prędkości i przewożenia dziecka bez fotelika. Proszę dowód i ... - Widzę, że irytacja Klausa sięga szczytu i zaraz może się coś wydarzyć. Chcąc zwiększyć szanse policjanta na przeżycie, nasilam krzyk i robię kilka płytkich i głośnych oddechów.
- Aa...! - udaję.
- Co pani jest do cholery?! - policjant zagląda ponownie w moją szybę.
- Da... da mi pan wyjść z auta? Chyba mnie rozniesie. - nie czekam na pozwolenie tylko wychodzę uchylając drugi fotel, ten na którym nie siedzi Klaus. Idąc do policjanta łapię się za krzyże i nachylam tak, że króciutki szlafrok opada prosto trochę przede mną. Daje to niezłą imitację wielkiego brzucha. Dłoń z pleców przenoszę na czoło. Udaję wielce zmęczoną i sfatygowaną.
- Pan...pan śmie nas zatrzymywać? Aa... - zawodzę ponownie.  Chciałabym sobie teraz leżeć. W domu, pod kocem, przy mężu. - pokazuję palcem Klausa za kierownicą. - Uu... Oo... - krzyczę coraz głośniej. - Jesteśmy w połowie drogi do szpitala w Mystic Falls! Wody mi odeszły! Jak nas pan nie puści, to panu tu urodzę, a nie wiem czy w policji was szkolą na tego typu wypadki...
Klaus słysząc całą rozmowę wychodzi z auta. Dziecko owinął swoją kurtką by było mu ciepło.
- No dobrze, dobrze, a to dziecko to czyje? - kiedy policjant zadaje to pytanie, zwracam mu honor. Wcale nie jest taki głupi. Nie ten. Na szczęście z pomocą wychodzi mi mój ,,mąż,, .
- No przecież nie nasze! Hope ma 8 miesięcy i jest dzieckiem mojej siostry. - podbiega do mnie i fantastycznie wczuwa się w rolę.
- Kochanie nic ci nie jest? Nie wygłupiaj się, wsiadaj do auta i jedziemy. - kładzie dłoń na moim ramieniu i mówi do mnie czule. Tak czule, że tracę panowanie nad sobą.
- A kochasz ty mnie jeszcze? - rzucam bez opamiętania do Klausa. Uf... dobrze, że i on i policjant zrozumieli to jako głupi wymysł rodzącej kobiety. - Z  naciągniętą skórą i grubym brzuchem?! - dodaję by w razie czego upewnić Klausa, że poprzednie zdanie było częścią scenariusza.
- Ah, kochanie! Oczywiście. Poza tym masz wszystko w porządku. Mały Mikaelson nie dał ci bardzo w kość. Wyglądasz fantastycznie, prawda panie władzo? - zwraca się do policjanta. - A teraz chodź już, bo mały się niecierpliwi! Wybaczy pan, ale muszę zawieść kobietę mojego życia do szpitala. - lekko ciągnie mnie w stronę auta. Po chwili siedzę tak jak poprzednio, na tylnej kanapie, trzymając 'Hope' na kolanach. Policjant po gratulacjach ojcu jeszcze nienarodzonego dziecka, puszcza nas wolno. Kiedy za nami nie ma już śladu policyjnego samochodu Klaus zaczyna się śmiać. Chichocze do tego stopnia, że zaczyna krzywo prowadzić. Wpadł w istną głupawkę, a ja uświadamiam sobie jak bardzo go nie znam. Dotąd nie spodziewałam się po nim normalnych zachowań. Tymczasem ten pierwotny, który grasował i zabijał w naszym miasteczku ponad dwa lata temu, potrafi opiekować się obcym dzieckiem jakby to było jego. W dodatku jest zdolny do tak normalnego i szczerego śmiechu ja ten, którym właśnie obdarza mnie przez lusterko. Zdaję sobie sprawę, że znałam go dotąd od tej gorszej strony.
- Możesz się śmiać, ale przynajmniej prowadź normalnie. - pouczam mojego rozbawionego szofera.
Chwilę zajmuje zanim się ogarnia. - Co ci strzeliło do głowy by udawać ciężarną? - w końcu z siebie wykrztusza.
- Nie wiem. Chyba Hope była tą inspiracją. - pozwalam sobie użyć tego wymyślonego przez Klausa imienia. Nie zwracam większej uwagi na to, że kiedy wymówiłam to imię, na chwilkę spoważniał. Jakby chciał coś ukryć, czy był na siebie zły, że powiedział o czymś za dużo. Chcąc znowu wrócić do śmiesznego tematu zaczął mnie przedrzeźniać, nienaturalnie wysokim głosem: - Wody mi odeszły! Ja i mój mąż...
- Przestań! Gdyby nie ja, leżałby biedaczyna rozszarpany w rowie. Prawda, nie? - podnoszę pytająco brew.
- Nie, wcale. Tylko bym go zahipnotyzował.
- No widzisz? A ja załatwiłam to tak jakbyśmy byli ludźmi.
- Przyznaję, jesteś błyskotliwa. - włącza cicho radio. No nie! David Guetta - Hey Mama? Żarty jakieś?
- Hey mama? Zostaniesz moją kobietą? Będziesz mi gotować, sprzątać i robić dobrze? - Klaus przerabia i skraca w tym zdaniu całą piosenkę. W lusterku uśmiecha się do mnie od ucha do ucha. Puszcza oko i wybucha w nim kolejna fala niekontrolowanej radości. Śpiewa tą piosenkę z 10 razy zanim dojeżdżamy do jego domu. Wtedy on pierwszy wysiada z auta i podaję mu dziecko. Gdy ja próbuję dać susa na zewnątrz, mój jedwabny szlafrok zaczepia o coś metalowego po wewnętrznej stronie drzwi auta. Oczywiście ja, mając dziś niezmiernego farta, gwałtownie nim szarpię, by to o co zaczepił puściło. Wtedy słyszę dźwięk rozdzieranego materiału. Ciach!
- O szlag! - wychodzę całkiem z auta i staję na ziemi. Chcę już sprawdzić gdzie doznał on uszczerbku, ale Klaus z dzieckiem na rękach mnie wyręcza.
- Ooo tu widzę duży ubytek. Ale może tak zostać, tak jest o wiele bardziej seksi. - strzela palcami, gdzieś w miejsce poniżej moich pleców. Wtedy chcę złapać materiał z tyłu i przeciągnąć go do przodu by ocenić szkody.
- Duży ubytek? - wrzeszczę. - Przecież widać mi cały...
- tyłek w seksownych, opinających go czarnych... - nie ma czasu by skończyć. Zakrywam się z tyłu rękami, a do pierwotnego obracam się przodem.
- Zadowolony? - pytam.
- Zadowolony. Jak najbardziej. Jesteś tu teraz koło mnie cała i zdrowa, w dodatku prawie całkiem naga... - spogląda na mój dekolt, a ja aż podskakuję. Z tego nieszczęsnego szlafroka wystaje mi połowę prawej piersi. Ćwierć sekundy zajmuje mi jej zakrycie.
- Mogłaś tak zostawić. - znowu zaczyna się śmiać. Dosłownie nie mogę dziś już z nim wytrzymać. - Wpadniesz? - wskazuje palcem swój dom. - Coś ugotujesz, posprzątasz i zrobisz mi dobr... - znowu zaczyna śpiewać tą prześladującą mnie piosenkę.
- Piłeś coś dzisiaj? - przerywam i pytam na odchodnym. - Hope, ja ci współczuję takiego opiekuna. Ma nie po kolei w głowie. - uśmiecham się jeszcze do dziecka.
- Nie, po prostu jestem szczęśliwy, że... że już jesteś.
Gdy to słyszę obdarzam go przelotnym spojrzeniem i zaczynam iść w stronę mojego domu. Nie zakrywając już ciała, które odsłania wielka dziura w moim szlafroku.
- Już ci ten ubytek nie przeszkadza? - woła jeszcze za mną, gdy otwiera drzwi swojego domu.
- Jestem wampirem nie? Mogę robić co mi się podoba. - zdanie kończę wypinając do Klausa tyłek.

_________________________________________________
Liczę na kilka komentarzy / za przecinki i błędy przepraszam / myślę, że się podoba / długo dodawałam, bo mam dużo nauki i zdawania na koniec roku.  :) Pozdrawiam kqenn kqenn