środa, 15 lipca 2015

R. 19 - Jenna / Kol

Idziemy już pół godziny. Kol dostosował się do mnie i maszeruje dziarsko moim tempem. Mało się przez ten czas odzywał, więc mogę w spokoju poukładać sobie wszystkie fakty. Miło jest powrócić do życia. Nawet bardzo miło. Ciekawe jak radziła sobie Elena. Nie jestem pewna, ale widziałam coś dziwnego w spojrzeniu Damona, kiedy patrzył na Bonnie. Myślę, że Elena całkowicie by zwariowała gdyby dowiedziała się, że ją zdradził. To jest z resztą nieprawdopodobne...
Nie spodziewałam się, że tak zareaguję na wieść o tym, że Alarick ułożył sobie życie beze mnie. Nie żebym zazdrościła tej kobiecie, ale szczerze myślałam, że będzie długo w żałobie, że nie będzie chciał się już z nikim wiązać. Było to z mojej strony głupie myślenie. To, że wtedy umarłam, nie oznaczało końca życia dla niego. Niech będzie szczęśliwy. To nie tak, że przeszło mi to co do niego czułam. Sądzę, że to tęskne uczucie wybuchnie po raz ostatni, kiedy go następnym razem zobaczę... A on będzie z inną. Ciekawe - mi czy jemu - będzie bardziej głupio, widzieć swojego byłego partnera z innym. Właśnie z innym... - kiedy myślę o Kolu potykam się na poboczu o duży kamień.
- Pasowałoby patrzeć pod nogi. - skomentował moją niezdarność z ironicznym uśmieszkiem. Ogólnie takie zachowanie mnie denerwuje, ale do jego częstego sarkastycznego tonu zdążyłam się już przyzwyczaić. - Wiesz? Gdyby nie ty, to w ogóle bym się z tego wszystkiego nie cieszył. - zakreśla w powietrzu okolicę. Same drzewa, pobocze po którym idziemy i dwupasmówka.- W ogóle dziwnie się czuję. Po tamtej stronie wyczuwałem chyba więcej zapachów. Tutaj jestem tak jakby ograniczony. - drapie się z tyłu głowy i ziewa.
- A tam czasem nie były spotęgowane wszystkie odczucia? Może to dlatego. - odpowiadam i go wyprzedzam. Lubię prowadzić i mieć wszystko pod kontrolą.



Był wczesny ranek. Rosa miło orzeźwiała mi bose stopy. Szłam w to samo miejsce, które odwiedzałam już kilkadziesiąt razy w świecie po mojej śmierci. Znałam je na tyle dobrze, że trafiłabym tam z zamkniętymi oczami. W końcu kiedy nie ma się co robić, a żeby nie zwariować, dobrze jest mieć taki azyl. Zaopatrzona w koc, mleczko do opalania, płetwy i jakieś żarcie poszłam nad wodospad. Był niewysoki, a spływająca po nim woda łagodnie spadała do biegnącej niżej rzeki. To to miejsce było moim azylem. Odkryłam je, kiedy byłam jeszcze w tamtym świecie zagubiona. Wtedy, kiedy nie wiedziałam gdzie jeszcze jestem. Od tamtego czasu, w chwilach kiedy było mi nadzwyczajnie źle, przychodziłam tam by odsapnąć. Tak było i tego dnia. Źle się czułam. Psychicznie byłam już zdruzgotana. Gdy byłam niedaleko celu, zdjęłam klapki i bosymi stopami stąpałam to po zimnej trawie, to po jeszcze zimniejszych kamieniach i głazach. Koc wkrótce rozścieliłam na największym i najbardziej płaskim kamieniu. Gdzieś obok niego rzuciłam plastikowe obuwie, torbę z prowiantem, a sama kładąc się na plecach, rozsmarowałam warstwę balsamu na brzuchu i obu nogach. Po godzinnym opalaniu się z obu stron zachciało mi się wejść do wody. I tu moja bajka się urwała... a może... może dopiero zaczęła? Przecież nie raz już wskakiwałam do wody z tych skalnych półek! Że też musiało mi się to przydarzyć. Z lekko opaloną skórą weszłam na pierwszy prowadzący do urwiska głaz. Był suchy. Jednak z każdym kolejnym krokiem, kamienie robiły się co raz bardziej mokre i oślizgłe. Nie wpadłam na to, że wcześniej wybierałam się tu późnymi popołudniami. Teraz było rano i słońce, choć gorące to dalej poranne, nie zdążyło osuszyć mi mojej ścieżki. Na przedostatnim kamieniu nastąpił upadek. Nigdy nie byłam nieuważna czy lekkomyślna. Właśnie do tego czasu. Nie pomyślałam o tej mokrej ścieżce, która ewentualnie mogła mi zgotować następną niemiłą śmierć. Zsuwając się ze skalnej półki zdążyłam tylko ostro przekląć. Rozcięłam głowę, a moja ręka pochwyciła ostatni ratunek - marną, suchą gałąź.
- Pomocy! - Zaczęłam wołać. Instynkt przetrwania jest jednak bardzo silny. Krzyczałam tak z grubsza 3 do 6 minut. Do czasu aż konar zaczął wydawać dziwne dźwięki. Darłam się i darłam, a wiedziałam, że nikt nie przyjdzie mi z pomocą. No może ta dziewczyna przypominająca Elenę, ale gdybym ją zauważyła, dobrowolnie puściłabym moją marną deskę ratunku. Na ratunek przyszedł jednak kto inny. Gdy dłoń zaczęła odmawiać mi posłuszeństwa, a wewnątrz głowy zaczął pulsować ostry ból, na te same mokre kamienie wbiegł Kol. Brat hybrydy, która mnie zabiła. Złapał mnie w ostatnim momencie. Pamiętałam z tego tylko tyle, że rzuciłam w niego jeszcze czymś opryskliwym, potem wyciągnął mnie na górę, a następnie urwał mi się film.

Obudziłam się w całkiem innym domu. Czoło z prawej strony miałam okropnie opuchnięte. Strasznie się przeraziłam, kiedy po dotknięciu tego miejsca na palcach poczułam coś ciepłego. Krwi cieknącej z rany było mnóstwo i wszędzie. Rozglądnęłam się po pokoju, w którym ktoś najwyraźniej mnie posadził i spostrzegłam, że jest strasznie dziwny. Bardzo ciemny, z jednym małym oknem i czarnymi meblami. Dziwne było to, że nie czułam się tu niezręcznie. Przeciwnie było mi tu dobrze. Mimo takiej stylizacji pomieszczenie było bardzo przytulne. Zaczynałam przypominać sobie jak się tu znalazłam. W końcu do głowy przyszła mi ta myśl. Uratował mnie. Kol Mikaelson mnie uratował. Zamiast cieszyć się z tego, że żyję byłam szczerze przygotowana na najgorsze. W wyobraźni pojawiły mi się tortury i gwałty. Pomyślałam tylko, że nie poddam się tak łatwo. Zaczęłam nawet gorączkowo obmyślać plan ucieczki, ale kroki na korytarzu mnie wyprzedziły. Naraz w drzwiach stanął on.
Dopóki nie zauważył, że odzyskałam przytomność, miał straszną minę. Poważny, stary wampir w jednym pomieszczeniu z krwawiącą kobietą. To nie wróży niczego dobrego. W dłoni trzymał szmatkę przesiąkniętą krwią. Gdy zauważył, że siedzę gotowa na wszystko na łóżku, zaczął prostować sytuację. Tego się po nim nie spodziewałam.
- Witaj jestem Kol. Pewnie mnie już nie pamiętasz. Brat cholernego Niklausa. - zaczął iść w moją stronę, ale widząc moje obawy stanął w miejscu. - Nic ci nie zrobię. Pomogłem ci. Pamiętasz? - był opanowany i łagodny. Skoro mi pomógł dlaczego teraz pił krew z tej szmaty? Chce się mną teraz karmić... Popatrzyłam na kawałek materiału, a ten wznowił swą opowieść.
- Strasznie krwawiłaś. Teraz też nie wygląda to dobrze, ale przynajmniej już tak z tej rany nie bucha... - chciał rozładować napiętą atmosferę żartem. Coś nie wyszło. - Nie karmiłem się na tobie, jeśli to chcesz wiedzieć. Nie odczuwam tu aż takiego pragnienia. Byłem ją przemyć. - wskazał na skrawek czerwonego materiału. - Nie masz się czego bać. Możesz tu zostać ile chcesz. Leki powinny już działać. - I faktycznie. W momencie gdy skończył gadać opadłam bezładnie na bok. Moje ciało zostało odłączone od mózgu. Nie mogłam nic zrobić, gdy widziałam jak wampir się zbliża. Zastygła czekałam na to, aż wcieli moje wyobrażenia w życie. Tymczasem tylko mnie poprawił. Sprawdził czy głowę mam wystarczająco wysoko, by krwotok się nie wznowił i przykrył mnie kocem. Bez słowa wyszedł.

Następne dni spędziłam w jego domu. Z jednej strony bałam się wyjść na zewnątrz, z drugiej bałam się go tym moim odejściem urazić. W miarę upływu czasu zaczęłam z nim rozmawiać. Na początku wymienialiśmy się tylko takimi uciętymi zdaniami. Potem zrozumiałam, że mogę mu względnie zaufać. To było trudne. Przyszło dopiero po jakimś miesiącu egzystowania z nim dzień w dzień w tym samym domu, a nawet pokoju. Spał ze mną w tym samym łóżku. Bałam się mu odmówić czy wyjaśnić, że czuję się niezręcznie. Na szczęście zrozumiałam, że mam do czynienia z tym honorowym i trochę staroświeckim członkiem rodziny Mikaelsonów. Co noc spał na skraju łóżka, tak że nie raz budząc się myślałam, że spadł i leży na podłodze. Ściśle przestrzegał wydzielonej przez siebie niewidzialnej granicy, na tym wielkim łożu. Zaczęłam go w końcu uważać za kompana. Dobrego, zaufanego towarzysza. Poznałam go. Godzinami opowiadał mi o swojej rodzinie, o nim. Ja też w końcu się na niego otworzyłam. Opowiedziałam mu chyba wszystko. Nie... Została jeszcze jedna rzecz.
- Jak się czujesz z tym, że to mój brat cię zabił? - Kol zapytał ot tak, po prostu. Nauczyłam się, że zawsze tak robi. W końcu spędziłam z nim dotąd siedem miesięcy.
- Cholernie źle jest umierać. Tyle ci powiem. - uśmiechnęłam się do niego i napiłam piwa. Potarłam ręką czoło. Po ranie nie było już dawno śladu. Siedzieliśmy blisko siebie, naprzeciwko kominka. On smażąc na widelcu pianki, ja popijając piwo. To było takie zwyczajne. Jakbyśmy znali się kopę lat.
- A ja ci powiem, że ten kominek po pierwsze źle smaży pianki, a po drugie źle ogrzewa ciebie. - popatrzył wymownie na gęsią skórkę, która wystąpiła mi na rękach na dźwięk tego zdania. - Mogę? - nie czekając na odpowiedź pobiegł po koc, a kiedy wrócił usiadł już całkiem przy mnie. Noga przy nodze. Opatulił mnie nim szczelnie i w końcu zasnęłam. Najlepsze było to, że czując jak zasypiam wyszukałam jeszcze jego ręki. Wzięłam ją i okręciłam ją sobie wokół pasa. On przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie i oparta o jego masywne ramię poszłam spać. To był dzień, gdy po raz pierwszy tak się do siebie zbliżyliśmy.
Obudził mnie w środku nocy. Okazało się, że wytrwale znosił ciężar całej mojej klatki piersiowej. Leżałam wtulona w niego. Byliśmy przykryci kocem.
- Chodź do pokoju. Tu dla mnie jest niewygodnie, a co dopiero dla ciebie. - pokazał mi twardy parkiet, do którego przygwoździłam go połową ciała.
- Przepraszam.
- Za co? - spytał zaskoczony i widocznie zły na siebie za to, że mnie jednak obudził.
- Za to, że ci było niewygodnie no!
- Mi było niewygodnie? Było mi najwygodniej na świecie. - uśmiechnął się uroczo.
- Mam pomysł. Jak nie chcesz iść to cię zaniosę. - kompletnie mnie tym zaskoczył. Przeważnie jak rozmawialiśmy był oziębły. Wtedy było inaczej. Chyba ten słaby kominek roztopił jego lody. Szybko podniósł mnie owiniętą w koc. Będąc na jego rękach czułam wszędzie jego umięśnione ciało. W momencie gdy przekroczyliśmy próg pokoju, nie zapanowałam nad sobą i go pocałowałam. Delikatnie w usta. Momentalnie powrócił oziębły Kol. Postawił mnie na ziemi i grzecznie spytał czy sama już trafię. Gdy spostrzegłam, że wychodzi z pokoju, podbiegłam do niego i go przytrzymałam.
- Co zrobiłam nie tak? 
- Właśnie nic! Robisz wszystko dobrze. Tylko ja nie potrafię tego przyjąć tak jak powinienem. Ja na ciebie nie zasługuję. - Złapałam go wtedy za rękę. Nie wiedziałam co powiedzieć. Przełknęłam ślinę. - Jesteś dobry. Słyszysz to?! - wbiłam palec mocno w jego pierś. Chciałam pokazać mu co on takiego wygaduje, powstrzymać go. Chciał wyjść. Zatrzymałam go łapiąc za rękę. Bardzo mocno ścisnęłam mu dłoń i przyciągnęłam ją do mojej piersi. Chciałam żeby poczuł jak wali mi teraz serce.
- Potrzebuję cię. Otworzyłam się przed tobą i ci zaufałam. Szczerze mówiąc chcę by to wszystko, co budowaliśmy przez te bite pół roku, stało się czymś więcej. Ty tego nie chcesz? - każde z tych zdań wypowiedziałam ze stoickim spokojem. Dopiero pod koniec głos zaczął mi się łamać.
- Ja ciebie też. Też cię potrzebuję. - wreszcie porzucił myśl o wyjściu z pokoju. Przytulił mnie, a następnie spojrzał prosto w oczy. - Kocham cię Jenna. Gdybym był człowiekiem chciałbym się z tobą ożenić i założyć rodzinę. Proszę, oto cała prawda. Smutna prawda, bo nigdy nie będę w stanie ci tego dać. - staliśmy twarzą w twarz. Nos przy nosie. Usta przy ustach.
- Poradzimy sobie, dobrze? - oznajmiłam i zarazem spytałam z nadzieją.
- Możemy spróbować.
Kol szybko złapał mnie mocno za oba nadgarstki i przycisnął usta do moich. Niesamowite uczucie. Kocham go. Bardzo. I on mnie też. - pomyślałam wtedy.
Puścił mi ręce i na chwilę się ode mnie oddalił. Tylko na chwilę, by móc nabrać w płuca więcej powietrza i powrócić do mnie z jeszcze bardziej gorętszym i mocniejszym pocałunkiem. Złapałam go obiema dłońmi za kark. Palcami lekko przeczesywałam jego włosy. On robił to samo, z tą maleńką różnicą, że z każdym pocałunkiem kierował nas bliżej łóżka. Kiedy udami poczułam za sobą materac, Kol zajmował się moją szyją. Pieścił ją delikatnymi pocałunkami, a miłym ruchem palców sprawiał, że na całym ciele ponownie wystąpiła mi gęsia skórka. Jeszcze nikt do tej pory nie dotykał mnie i nie całował z taką namiętnością. Usiadłam na łóżku, kiedy jego ręce spoczywały na moich biodrach. Wymieniliśmy się szybko porozumiewawczym spojrzeniem. Chciałam tego. On z resztą też. Ściągnął mi mój podkoszulek. Przesunęłam się na czworakach trochę do tyłu, by zrobić mu miejsce na materacu. Zamiast spokojnie wejść, wskoczył na niego, tak że od razu znalazłam się pod nim. Przygwoździł mnie do pościeli swoimi silnymi ramionami. Z każdym jego ruchem czułam co raz większą rozkosz. Okrakiem obejmował mnie całą. W tym momencie, ja będąc już tylko w bieliźnie, pomyślałam że teraz pora na niego. Powoli podciągnęłam jego koszulkę. Byłam za bardzo zajęta jego pocałunkami i za bardzo wpatrzona w te jego oczy, żeby móc podziwiać jego muskularną klatę. Za to znakomicie wybadałam ją palcami. Wreszcie kiedy przez głowę przełożyłam mu tą jego czarną, seksowną koszulkę, przyszła kolej na spodnie. Z nimi poszło jeszcze łatwiej. Potem odpiął mi mój czarny, koronkowy stanik. Uklęknęliśmy obok siebie i dalej się całowaliśmy.



                                                                      ***
Była taka słodka. To chyba mało powiedziane. Jenna była taka cudowna. Trudno mi było nad sobą zapanować w momencie gdy poczułem jej nagie piersi przyciśnięte do mojego torsu. Reszty bielizny pozbyliśmy się kilka sekund później. Kiedy zabrałem się do dzieła, zaczęła cicho stękać. Kochaliśmy się. Najważniejsze było jednak to, że chcieliśmy być ze sobą już zawsze. Jedyną przeszkodą była moja wieczność i niemożność dania Jennie tego czego na pewno pragnęła - dzieci. Jednak w tym momencie nie było to dla nas ważne. Liczyło się tylko tu i teraz. To jak jest nam dobrze, jak ona mnie całuje i jak ja pieszczę palcami jej miękkie, nagie piersi.

                                                                       ***
Kiedy się obudziłam było już późno. Chociaż pokój był bardzo ciemny, a przez jedno okno wpadało mało światła wiedziałam, że jest po 12. No ładnie! Przez Kola kompletnie straciłam rachubę czasu. W nocy było nieziemsko. To co w nas wybuchło było tak prawdziwe i wielkie, że pobiliśmy chyba wszelkie rekordy kochania się. Leżeliśmy nadzy pod cienką, białą kołdrą. Kiedy rozmyślałam nad nocą spędzoną z pierwotnym raz po raz przesuwałam palcami po jego idealnie wyrzeźbionym przedramieniu.

- Kocham cię. - powiedziałam cicho w nadziei, że śpi.
- Dlatego, że jestem dobry w łóżku? - zażartował od razu. Okazało się, że Kol też już dłuższą chwilę nie spał. Spojrzałam mu w oczy i pokręciłam z zadowoleniem głową.
- Przede wszystkim za to jaką jesteś osobą. Dobrą i porządną. Dużo się od ciebie nauczyłam. Zrozumiałam też, że nie wszyscy w rodzinie Mikaelsonów są popaprani. Ty stanowisz wyjątek. - przejechałam dłonią po jego szyi. - A wracając do spraw łóżkowych... - przygryzłam zalotnie dolną wargę. - to następna dziedzina, w której jesteś oszałamiający. - puściłam do niego oko i widząc jak słodko się do mnie uśmiecha, cicho się roześmiałam. Potem poszłam pod prysznic.


W końcu otrząsnęłam się z tych miłych, odurzających mnie wspomnień. Dalej idziemy drogą. Nieszczęsna ciągnie się i ciągnie. Jakby nie miała końca.
- Wiesz co Kol? Mogliśmy wracać autem. - mówię odwracając się do mężczyzny mojego życia.
- O! Wreszcie się odezwała! Mam odpowiedzieć? - pyta zirytowany. Wkłada ręce do kieszeni spodni i mnie wymija. - Może z Klausem co? - teraz jego sarkazm mnie poruszył. Prawdziwie się wkurzyłam. Daję sobie czas na ochłonięcie i ciskam w niego dobrze dobraną i sformułowaną odpowiedzią. - Przecież wrócił do Mystic Falls tak? W końcu, czy też przez przypadek czy tak jakoś po prostu, się spotkamy. To nieuniknione. Będę musiała stawić mu czoło.
- Albo tętnicę szyjną. - przerywa mi i się obraca. - Myślałem, że stąd wyjedziemy Jenna... To miasto...
- Jest moim domem. - moja kolej by wejść mu w słowo. - Mam tu rodzinę, znajomych. Elenę, Jeremiego... Poza tym teraz jak jest tu Klaus, ty też masz kogoś bliskiego...
- Nie. Wcale nie. To, że go jeszcze toleruję i znoszę jego wulgarne spojrzenia, nie oznacza że mu to wszystko wybaczyłem. Setki razy wbijał we mnie kołek i bawił się mną jak zabawką. Miał mnie za nic. Głupi wypełniałem jeszcze jego tępe rozkazy. To tylko kwestia czasu zanim znowu wybuchnie. Przecież to świr. Chwilę pokaże jaki on to jest dobry i prawy, a potem... potem znowu może i ciebie i mnie i tych twoich podopiecznych zabić. Uwierz mi. Może to powtórnie zrobić. Bez wahania.
- Dobrze. Dałam ci możliwość wypowiedzenia się. Teraz poznaj moje zdanie.
Kiwnął głową. - Więc... Nie twierdzę, że się zmienił. Dalej nienawidzę go z całych sił... Ale chyba miał jakiś powód skoro znowu tutaj wrócił?
- Tak. Następna szaleńcza misja tworzenia hybryd.
- Nie. Nie o to mi chodziło. - łapię Kola za rękę i zaczynamy tak przy sobie iść. - Może Caroline coś w nim zmieniła...
- To wątpiące. - ucina szybko temat o swoim bracie. - Koniec o moim bracie. Więc zostajesz, to znaczy zostajemy tutaj? Jesteś tego pewna?
- Tak. Ja zostaję. Nie ukrywam, że chciałabym zostać też z tobą, ale nie będę cię w żaden sposób ograniczać. Wiem, że jesteśmy z dwóch różnych światów.
- Jenna, ja wiem. Wszystko wiem. Chcę z tobą zostać. - uśmiecha się.
- Dopóki nie będziesz stara, brzydka i pomarszczona. - udaję jego niski głos i go przedrzeźniam.
- Wcale nie. Pomyślimy o reszcie. Kiedy wszystko wyjaśnimy i naprawimy, a sytuacja się unormuje. Chodzi mi o to, że kiedy się tu, w tym świecie ponownie zaaklimatyzujemy, pomyślimy nad... tymi sprawami. - wydaje się być trochę zakłopotany. Nawet bardzo. Wiem nawet co chodzi mu po głowie.
- Pomyślimy nad tym czy zostanę wampirem co nie? To miałeś na myśli. - jest mi słabo gdy o tym myślę.
- Nie Jenna, nie to. Nie do końca. Chodziło mi o nowy dom, czy coś w tym rodzaju. Żeby zacząć od początku. - stara się ukryć fakt, że trafiłam w dziesiątkę.
- Tak, tak Kol. Nie wiem, może cię tym urażę, ale nie chcę żyć wiecznie. To chyba nie dla mnie. Wiesz, ja chcę coś w życiu osiągnąć, a poza tym zdobyć pracę, zestarzeć się i umrzeć. Przykro mi, że to mówię, ale taka jest prawda.
- Rozumiem cię i szanuję twoje zdanie. Ale pamiętaj, coś wymyślimy. - urwał temat i to na dobre.
Gdy później zauważyliśmy nadjeżdżające auto skorzystał z okazji. Nie chciał chyba iść już w tak niezręcznej i zimnej atmosferze, więc wyszedł na drogę. Samochód musiał zwolnić. W końcu całkowicie się zatrzymał, a Kol zaczął zbliżać się w stronę szyby kierowcy. Niechętnie przyglądałam się temu z krańca drogi. Zawarliśmy kiedyś przy piwie układ, że będziemy starali się żyć jak ludzie, to znaczy on. Gdy nie będzie tego potrzebował zrezygnuje z niewyobrażalnej prędkości, siły i hipnozy. Pozwalam mu na zauroczenie kierowcy tylko dlatego, że szczerze mówiąc nie wiem gdzie jesteśmy, zbliża się noc, a ta atmosfera i ból nóg co raz bardziej mnie męczą.
- Dzień dobry. - słyszę z ust Kola.
- Zjeżdżaj pacanie. - odpowiada tamten.
Ups. Trafił na kogoś, kto sobie nie da. Jest źle, dlatego do nich podchodzę. Człowiek skończy ze skręconym karkiem.
- Przepraszamy pana bardzo, ale mógłby pan nas podwieźć? Bylibyśmy bardzo wdzięczni. - uśmiecham się i chcę jakoś rozładować konflikt.
- Dobraliście się. Zjeżdżać obydwoje! Jak nie to przejadę. Mi też się spieszy!
Na więcej Kol mu nie pozwolił. Gdy wzburzony mężczyzna wbijał bieg i zaczął powoli ruszać, pierwotny złapał go za szyję.
- Kol, tylko uważaj. Nie zrób mu nic. - uspokajam go i klepię po ramieniu. Widzę jak nachyla się do szyby. Gdyby chciał, wyssał by w 10 sekund tego gościa, a ja nie byłabym w stanie nic zrobić. Z ulgą wypuszczam z płuc powietrze, kiedy słyszę, że chce go tylko zahipnotyzować.
- Ma pan szczęście. Odkąd powstałem z martwych nie mam zbytnio ochoty na jedzenie. Pomyślałbym nawet, że krew mnie brzydzi. Dziwne, nie? Przecież jestem wampirem!
Gdy Kol tłumaczy kierowcy to wszystko widzę coś niebywałego. Facet ma rozbiegane oczy, nie wie o co chodzi, a co najważniejsze - boi się. Tak nie reagują ludzie pod wpływem wampirów! Mężczyzna powinien się odprężyć, zrelaksować i robić to co wampir każe. Wtedy ludzie nigdy nie zadają pytań. Kol najwyraźniej o tym zapomniał i w nosie ma to, że człowiek, którego trzyma za szyję, nie reaguje na hipnozę.
- Teraz wysiądziesz szybko z samochodu. Nie chcę cię przecież zjeść. No. Już, już! - Kol robi się co raz bardziej zdenerwowany.
- Dobra, jedź pan stąd. - odpowiadam szybko i załatwiam sprawę. Biorę dłonie Kola z szyi tamtego. Ten patrzy na nas jak na wariatów, drżącymi rękami łapie za kierownicę i 3 sekundy później już go nie ma.
- No co ty zrobiłaś? Przecież zdobylibyśmy auto! Przecież nic bym mu nie zrobił. Tak tylko mu naopowiadałem! - irytacja przechodzi mu szybko w szczery śmiech. - Oj Jenna, Jenna. - patrzy na mnie z politowaniem i zaczyna znowu maszerować poboczem. Ja stoję w miejscu. Nie mogę uwierzyć, że nie zauważył jak jego moc nie działała na człowieka. Werbeny też ten koleś nie pija, bo wampir by to wyczuł. Nie wiem co o tym myśleć.
- Kol?
- Tak? - nawet się nie odwraca.
- A wiesz, że twoja hipnoza nie działała na tamtego gościa?
Teraz go zamurowało. Stanął i dał mi czas abym do niego doszła.
- Jenna, nie rób sobie ze mnie żartów. Proszę cię.
- Nie robię! Mówię tylko to co zauważyłam. Przecież ten kierowca był cały czas świadomy co do niego mówisz. A werbeny nie pił, prawda?
Kiwa dopiero po chwili.
- Mogę coś zobaczyć? Mogę to przetestować na tobie? - zawstydzony nie chce spojrzeć mi w oczy.
- Tak. Ale wiesz, że darzę cię wielkim zaufaniem i...
- I masz pewność, że cię nie zabiję, ani nie zgwałcę. Więc? - w końcu patrzy mi w oczy. Autentycznie się obawia. Nie jest pewny swoich zdolności?
- Więc dobrze. - opieram dłonie na jego barkach. - Zaczynaj.
Widzę w jego oczach niebywałe skupienie. Spojrzeniem wwierca się w głąb mnie. Potem mówi:
- Jesteś dalej przywiązana do Alarica? - trochę czerwienieje gdy wypowiada to pytanie. - Odpowiedz mi szczerze.
Nie wiem co powiedzieć. Wiem tylko, że nie działa na mnie jego wpływ i mogę teraz mówić co mi się podoba.
- ...Kol wiesz, że to nie działa? - przełykam ślinę. Kompletnie nie wiem jak to przyjmie. - I...i nie bądź zazdrosny. Kocham ciebie. - staram się dodać mu otuchy.
- Boże. Masz rację. Hipnoza nie działa. To znaczy, że jestem człowiekiem? - wytrzeszcza oczy.
- No nie wiadomo. Musiałbyś przecież sprawdzić jeszcze czy na przykład leczą ci się rany.
- Okey. Da się zrobić. - zaczyna szukać czegoś na ziemi.
- Ej, ale uważaj. A co jeśli... - nie kończę, gdyż widzę, że już przeciął sobie rękę ostrym kamieniem. - No co ty robisz?!
- Uspokój się. Przecież zaraz się uleczę. - bezczelnie się do mnie śmieje. Ten głupi wyraz twarzy przechodzi mu po jakiś 5 minutach, kiedy z rany dalej obficie płynie krew.
- I co teraz?! - jestem przerażona tym co widzę. Chociaż jest zaskoczony i wyraźnie zbity z tropu, dalej się uśmiecha. Nie przeszkadza mu zakrwawiona kończyna. Jeszcze chwilę i pomyślę, że zwariował.
- Wiesz co to znaczy Jenna?
- Wiem. Musisz jechać do szpitala.
- Przestań. Przecież się nie wykrwawię. To tylko draśnięcie. - puszcza do mnie oko. - Jestem człowiekiem.
Ta informacja nie może do mnie dotrzeć. Gdy na niego patrzę, widzę, że do niego też to nie trafia. W jednej chwili do głowy przychodzi mi z pozoru głupie wytłumaczenie tej zaistniałej właśnie sytuacji.
- O czym myślałeś przechodząc przez ten portal?
By odpowiedział muszę nim trochę potrząsnąć. Jest przestraszony, ale szczęśliwy. Nawet bardzo. Nie spodziewałabym się tego.
- Co? O co pytałaś?
- O czym myślałeś lub marzyłeś jak wracaliśmy na ziemię? - ponawiam pytanie.
Znowu widzę w jego oczach niechęć do udzielania mi odpowiedzi.
- No powiedz no! Zachowujesz się czasem jak jakiś nastolatek. Humory masz jak baba.
- Może zwyczajnie się wstydzę? - zakrywa wciąż śmiejącą się twarz rękami.
- Proszę. - Podchodzę i mocno go przytulam, a ten wkrótce zaczyna mówić.
- Marzyłem o tym by znowu być człowiekiem. Takim wolnym jak ślimak słabeuszem i... i  towarzyszyć takiemu ślimakowi jak ty przez całe życie. Marzyłem o rodzinie. Z tobą. - Przełknął ślinę, a mnie totalnie zatkało. Bardzo długo rozmyślałam nad tym co mi powiedział. W końcu, chcąc sprawdzić jak wygląda po tym wyznaniu moja mina, puścił moje plecy i na mnie popatrzył. Płakałam ze szczęścia. W końcu ktoś chciał ze mną być, a moje serce miało dla kogo bić. Dłonie z barków przełożyłam na jego twarz i pocałowałam go w policzek.
- Mam ochotę na hamburgera, colę, seks, dzieci, ślub i złamaną nogę. - powiedział mi do ucha.
- Da się zrobić. - zaśmiałam się głośno i razem usiedliśmy na skraju drogi. Mówił o Klausie, ale był tak samo nieobliczalny i walnięty, jak jego brat.
Później nie czekaliśmy długo na transport. Jakaś dobra starsza pani zauważyła nas siedzących na asfalcie i zatrzymała swojego forda jakieś pół godziny po tym jak dowiedzieliśmy się, że Kol stał się człowiekiem. Widać, żyją na tym świecie jeszcze dobrzy ludzie. Po zapewnieniach ze strony Kola, że nic mu nie jest i nie potrzebuje wizyty w szpitalu, odwiozła nas w skazane przeze mnie miejsce, jednak coś mi tam nie grało. Podziękowaliśmy kobiecie i wysiedliśmy z wozu. Kiedy odjechała soczyście przeklęłam.
- Gdzie jest do kurwy nędzy mój dom?! - Kol nie widział mnie chyba dotąd aż tak wkurzonej.
- I to w tobie lubię. - powiedział. - W takim razie chwilowo został nam tylko mój przybytek. Z Klausem gospodarzem wewnątrz.
- Elena! Coś ty zrobiła?! - idąc wyładowywałam swoją złość na moim nieodpowiedzialnym niby-dziecku.


____________________________________________________
Witam. Rozdział chyba z chyba największym do tej pory opóźnieniem. Widzicie? Co z tego, że wakacje, jak ja dalej nie mam czasu?! -,-'' A w głowie tyle pomysłów... Żeby się tylko chciało... No i żeby był czas. No dobra.: Myślę, że rozdział długi. Nie zamierzam się (na blogu o Klaroline) rozpisywać na temat ciotki Eleny, ale chcę po pierwsze żeby nie było tu tak jak na innych: tylko oni, seks, całusy i happy end, po drugie chcę by to ich ,,życie,, jakoś trzymało się kupy, więc trzeba systematycznie objaśniać też stosunki pomiędzy innymi bohaterami. Nie? XD Nie wiem czy napisałam to tak zrozumiale jak chciałam no ale... Za interpunkcję wszelkie błędy i niedociągnięcia serdecznie przepraszam. Liczę na kilka komentarzy. Bo one na serio motywują do pracy. Aż serce rośnie jeśli czyta się, że wszystko się komuś podobało itp. Więc... Zapraszam na kolejne rozdziały, eh aż chciałabym wam zaspojlerować co będzie się działo pomiędzy tytułowymi bohaterami bloga i między Damonem Eleną a Bonnie. Ale się chyba powstrzymam. W każdym razie mam w zanadrzu: dużą aferę,kilka miłych niespodzianek, no i coś smutnego (to jeszcze muszę wymyślić XD). Wiecie: żeby nie było że wszyscy sobie dobrze radzą. A co?! Uśmiercimy kogoś? XD Buhahahahahaha <- szyderczy śmiech. Dobra, na dziś kończę, bo się (pozwolę sobie użyć) w ciul spisałam.
Bye Bye kqenn kqenn. :D