czwartek, 4 czerwca 2015

R. 18 - Damon / Caroline

To się nie może dziać naprawdę. Ktoś lub coś musi mieszać mi w głowie. To co teraz się dzieje jest niemożliwe. Jednak pomimo tego ryzykuję. W najgorszym wypadku może się to okazać głupim żartem. Z drugiej strony może być to niepowtarzalna szansa na wydostanie się stąd.
- Oby to było prawdziwe. - odpowiadam do przybyłych i jednocześnie popycham na zewnątrz obie dziewczyny. Chciałbym wyjaśnić to wszystko Bon-Bon. Jednak widząc jej wyraz twarzy i czując nieprzyjemny dreszcz przeszywający jej skórę pod wpływem mojego dotyku, od razu się powstrzymuję. To musi poczekać. Tak samo jak tłumaczenie skąd się tu oni do cholery wzięli.
- Jest jak najbardziej prawdziwe. - parska Kol. - Byłem święcie przekonany, że Klaus zna kogoś kto może tu przybyć. Ha! I nie myliłem się. Chociaż... Nie czarujmy się. Gdyby nie ona - w drodze pokazuje na Caroline.- nic by z nami nie zrobił. Ty, Caroline? - mruga do dziewczyny.
- Hę? - Moja towarzyszka nie wydaje się być nim zainteresowana. W skupieniu podąża za Hassibą.
- Dobrze być miłością kogoś takiego jak Klaus. Nie wiem czym ty mu zawróciłaś w głowie. - szczerze chichocze Kol.
- Przestań! - Lekko zarumieniona odpycha pierwotnego i przyśpiesza kroku.
- Możecie być ciszej? - Mówi szeptem czarownica. - Oni są blisko. Czuję ich obecność. Pospieszmy się.
- O kim ona mówi? - staram się słuchać jej poleceń i swoje pytanie wyrażam naprawdę szeptem. - Nie mówcie mi, że te groźby były prawdziwe. Silas? Katherine? SĄ TUTAJ? - dostaję chyba wytrzeszczu.
- Tak. - odpowiada Jenna. - Odkąd umarłam i się tu znalazłam mieszkałam też w jakimś małym domku i pewnego razu wyglądając przez okno zauważyłam dziewczynę podobną do Eleny. Tyle że to nie była Elena. Miała zbyt zacięty wyraz twarzy, no i oczywiście kręcone włosy... Wtedy pomyślałam, że jednak nie jestem tutaj sama. Że to miejsce to nie piekło stworzone wyłącznie dla mnie. Oczywiście się jej wtedy nie pokazałam. Pamiętam, że od tamtej pory uważniej przyglądałam się wszystkim odwiedzanym miejscom... No i tak natknęłam się na Kola... - widzę jak oboje wymieniają się serdecznymi spojrzeniami. Czyżby coś między nimi było?!
- Poznaliście się? Jest coś między wami?! - pytam szybko bez ogródek.
Nikt nie odpowiada. Przecież słyszeli. Idąc ostatni widzę kątem oka minę ciotki Eleny. Jej oczy nie chcą nic zdradzić. Za to twarz powiedziała już wszystko. Coś się między nimi działo. Patrząc na Kola wychwytuję tylko słaby uśmieszek. Nie no, to już przekracza ludzkie pojęcie. Jenna i Kol? Przecież jej były kiedyś go zasztyletował! ...właśnie... jej były...
- Jenna? - włączam moją złośliwość. - Wiesz, że Alaric ma nową dziewczynę? Jakaś pielęgniareczka, która wcale mi się nie podoba. Ty byłaś, to znaczy jesteś taką kobietą z jajami. I piwa się napiłaś i poprzeklinałaś. Ta za to działa mi na nerwy. - Głupio mi kiedy mówiąc te wszystkie przykre dla niej rzeczy czuję się dobrze.
- Dobrze już Damon, skończ. - ucisza mnie Caroline, która jednak słuchała naszej rozmowy. - Daleko jeszcze do tego przejścia? - pyta naszą przewodniczkę.
-Nie widzicie go? Jest tam. - wskazuje na miejsce oddalone od nas o jakieś 200 metrów.
Zaczynam się śmiać. To co widzę jest z pewnością żartem.
- Drzwi? Drzwi. Normalnie drzwi w środku lasu! To my w Narnii jesteśmy?!
Jak zwykle nikt mi nie odpowiada. By udowodnić, że mam te gierki daleko w tyle spuszczam głowę i zaczynam szurać nogami.
- Lexi?! - Krzyczy Caroline z radością i w ułamek sekundy podnoszę wzrok i szukam przyjaciółki brata... którą niegdyś zabiłem...
Faktycznie stoi oparta o róg tego naszego ,,portalu,, . Na twarzy zakwita jej serdeczny, beztroski uśmiech.
- Mnie też weźmiecie? - pyta się nas - znajomych równocześnie uspokajając zaniepokojoną czarownicę gestem ręki.
- Bylibyśmy wdzięczni. - Caroline podejmuje pokojowe negocjacje z Hassibą.
Do bratniej duszy Stefana zostało nam jakieś 50 metrów. Widzę, że choć minęło tyle czasu jej styl ubierania nic a nic się nie zmienił. Skórzana kurtka, spodnie rurki. Następna dziewczyna z jajami. Elena w ogóle taka nie jest, a przecież ja takie lubię. Przecież ja Damon Salvatore lubuje się w niegrzecznych aczkolwiek słodkich dziewczynkach. - po chwili dociera do mnie jeszcze inna myśl. - A może jednak kocham Elenę? - w miarę zbliżania się do portalu co raz bardziej bije się z myślami. Raz do głowy przychodzi mi ona, raz klub ze striptizem. Damon ogarnij się. - z moim złym i dobrym ,,ja,, dochodzimy do kompromisu. - Pomyślimy o tym w domu. Na spokojnie. Jak dalej będę kochał Elenę - okey. Jak nie, chętnych pań jest pełno. - uśmiecham się do siebie, a potem bezwiednie strzelam się pięścią w czoło czym zwracam uwagę wszystkich zgromadzonych.
- Sprzeczne uczucia? Widzisz? To nie są zwykłe drzwi. Tymi drzwiami dostaniemy się do domu.
Jesteśmy teraz wszyscy ustawieni wokół nich.
- Nie ma znaczenia czy w momencie przejścia złapiecie mnie wszyscy czy tylko jedna osoba, a tą z kolei inna. Moc przepłynie dalej. Pamiętajcie by się w drodze nie puszczać. Odpadnie jedno ogniwo, odpadną wszyscy. Będzie wtedy po was. Po mnie zresztą też. - puszcza mi oko.
Stuknięta jakaś. Nie dość, że taka dziwna to jeszcze mnie podrywa. Niedoczekanie!
- Czyli wystarczy by ktoś złapał ciebie, a jego następni? - chcę się upewnić.
- No o tym właśnie mówię! Głuchy jesteś? I wcale cię nie podrywam! - Hassiba wymownie wykrzywia usta.
Nie wierzę. Nie dość, że potrafi przemieszczać się między światem żywych, a umarłych to jeszcze czyta w myślach? - Najwyraźniej moje wewnętrzne wywody nie zrobiły na niej większego wrażenia, bo na nie nie odpowiada.
- Zaczynamy.
Kiedy zaczyna recytować skomplikowane zaklęcie stoimy wszyscy względnie skupieni. Mówię tak dlatego, że każdy ma teraz w nosie to co wymawia i do jakich mocy się ucieka. Rozmawiamy ze sobą. To dla nas bardzo ważny moment. W końcu wracamy do naszych.
- Lexi. - Zaczynam, choć nie przychodzi mi to łatwo. - Ja... ja przepraszam, że wtedy to zrobiłem. Nie zasługiwałaś na to. - Mówię szczerze, lecz unikam jej spojrzenia. Ogarnia mnie coś pomiędzy strachem a wstydem.
Ta na dźwięk wypowiadanych przeze mnie przeprosin wyciąga i kładzie swą dłoń na moim ramieniu. - Nie wiesz jak bardzo mi teraz ulżyło. Dzięki tym słowom wiem, że wtedy dobrze postąpiłam. Stefan by sobie bez ciebie nie poradził. Teraz wracamy we dwójkę... to znaczy w piątkę... do domu. - szybko przerywa i odwraca się do Kola. - Ciebie facet nie wymieniłam, bo nie wiem czy znasz się z moim druhem. 
Kol przytaknął głową i przeszedł do swojej przemowy. - Spędziłem tu niemiłosiernie długi czas. Za mojego wampirzego życia  zapewne dałem wam w kość. Szantażowałem i dręczyłem twojego chłopaka Bonnie. Ciebie Jenna zabił mój brat... To straszne. Byłem porywczy, zaborczy i pastwiłem się nad słabszymi. Po powrocie nie twierdzę, że się zmienię. - to zdanie wypowiada bardzo szybko. - Sądzę tylko, że robiąc w przyszłości coś co może wydawać się złe, najpierw dwa razy pomyślę. Rozważę skutki jakie może nieść moje, w wielu przypadkach przykre, zachowanie. - oznajmiając wszystkim koniec swojego wywodu strzela palcami w stronę Jenny po czym łapie ją za rękę.
- Po powrocie na tamten świat chciałabym być znowu człowiekiem. Choć tak jak tu wcześniej wspomniał Damon - mam jaja - to nie mam ich aż tak dużych aby ogarnąć wszystkie sprawy związane z byciem wampirem. Może niekoniecznie chciałabym się zestarzeć, ale na pewno chciałabym założyć rodzinę. - Jenna chichocze po czym zaczyna płakać. Kol uspokaja ją w swoich objęciach.
- Wrócę i od razu wyjeżdżam z Mystic Falls. Tyle chciałam powiedzieć. - z zaciętym wyrazem twarzy kończy swoje przemówienie Bonnie.
- Nie! - rzucam bez niczego.
- Tak i nic z tym nie zrobisz. Nie mogę na ciebie patrzeć. - przygryza wargę by się nie rozpłakać i momentalnie czuję metaliczny zapach krwi. Nie będę teraz tłumaczył jak bardzo jej pragnę. Nie przy wszystkich. Za dużo czasu zajęłoby mi prostowanie niektórych spraw. Do roboty nagle zabiera się Caroline. - W głębi duszy czułam, że się stąd wydostanę. Jeszcze wtedy kiedy nie wiedziałam, że nie jestem tutaj sama... - następne zdanie przerywa jej jakże znana nam postać. Równie rozpoznawalna co znienawidzona. Jakieś 85% naszych problemów do tej pory było wywołane jej osobą. Stwórca wampirów - braci Salvatore - i przy okazji Caroline... Bestia Katherina
- Witam, witam. - uśmiecha się uwodzicielsko.
Oho. Hassiba! Zbliżają się kłopoty. - tłumaczę w myślach zajętej przez zaklęcie czarownicy. Ta rzuca szybko bym się jej pozbył i wraca do swoich zajęć.
Ale jak?!- myślę gorączkowo. - To Katherine! Ona zawsze znajdzie wyjście. Z każdej sytuacji. Choćby wpadła w największe gówno. Myśl Damon, myśl! - poganiam się a tymczasem intruz zabiera głos.
-Długo was obserwowałam i muszę przyznać, że Klaus się postarał. - nawet na moment z jej głosu nie znika szyderczy ton. - Więc co? Zabierzecie i mnie? - podchodzi do mnie i zaczyna krążyć palcami po moim podkoszulku. Nie będzie się mną już nigdy bawić! Wyginam jej rękę do momentu aż coś w niej chrupie. Przenika nas jej krzyk. Zdumiona moim czynem, ze strachem odchodzi ode mnie kilka kroków.
- Co zrobiłeś?! Co ty zrobiłeś? Nie wiesz, że jesteśmy tu tylko ludźmi?! - wrzeszczy w agonii. Wykręcona ręka zmienia kolor. Z ciemnoczerwonej na szarą.
- O czym ty mówisz? - odpowiadam jej tym samym tonem.
- Niby czemu nasze rany się tu nie leczą?
Pada z bólu na ziemię i zwija się w kłębek. Spuchniętą rękę trzyma drugą dłonią.
- Ale to nie możliwe? A... a ta siła to skąd? - zaczynam wierzyć w jej słowa. Zapewne wszyscy widzą teraz mój cymbałowaty wyraz twarzy. Jestem zdezorientowany do cholery!
- Najwyraźniej i bez wampirzych zdolności byłbyś bardzo mocny. Cholera widzisz co mi zrobiłeś? - Katherina zaczyna płakać.
- Wiesz, że płaczem nic nie zdziałasz? Zostaniesz tutaj. - mówię dosadnie.
- Nie byłabym tego taka pewna.
W tym momencie Hassiba kończy zaklęcie. Kiedy otwiera się nasz portal wszyscy zasłaniamy oczy. Nienaturalne jasnoniebieskie światło przenika nasze zamknięte powieki. Mam wrażenie, że przechodzimy teraz jakiś test na dobro, jakbyśmy przechodzili właśnie przez jego skaner. Jeżeli to prawda to na bank tu zostanę. Razem z Katheriną Petrovą.
- Chodźcie! - krzyczy czarownica, a ja czuję, że cała nasza drużyna stara się zlokalizować miejsce skąd dochodzi jej głos. Chociaż wiedzieliśmy gdzie wcześniej stała i wypowiadała zaklęcia, teraz głos dochodzi z zupełnie innej strony. To totalnie utrudnia nasze zadanie. Po omacku idąc w jej stronę znalazłem Caroline i Bonnie. Pierwszą rozpoznałem po aksamitnym szlafroku, drugą po ciepłej, szorstkiej ręce. Za nami po chwili pojawili się Jenna z Kolem. Ani śladu po Katherinie.
- Tutaj! - Hassiba dała nam podpowiedź gdzie się znajduje. Równocześnie światło się nasiliło. Teraz nie dość, że jesteśmy oślepieni to jeszcze promienie tej dziwnej energii zaczynają parzyć nam skórę.
Czuję się jakbym szedł przez pustynię. Zaschnięte i popękane usta, gorące i piekące ciało... W końcu pierwszy dotykam naszej wybawicielki. Z ulgą ściskam teraz jej dłoń. Z kolie moją Caroline, jej Bonnie i reszta.
- Gotowi? - słyszymy kiedy pierwsza wchodzi do portalu.
- Tak. - wyręcza nas głos niepokonanej podobizny Eleny. Przed powrotem do domu słyszę jeszcze szarpaninę jaka wywiązała się pomiędzy nią a Kolem. Obyś się jej nie dał gościu. - myślę jeszcze

                                                       ***

Jestem za Damonem. Weszłam w tą dziurę pełna obaw. Nie wiedziałam czy to wszystko jest prawdą, czy ma sens. A może to tylko jakiś mój głupi wymysł, stworzony przez powoli szalejącą głowę.
Jestem przygotowana na bóle, męczarnie, strach, a przede wszystkim radość i szczęście. W sekundzie wyobrażam sobie jak będzie tam na ziemi, kiedy wrócimy. W głowie pojawia mi się naraz ciekawy, ale nienaturalny obrazek. Przedstawia on mnie stojącą przy wielkim lustrze. Widzę całe swoje odbicie, każdy detal. Rozczochrane jak nigdy włosy, brudna twarz, niepodobne do mnie złote oczy, pazury i ostre zęby. Z tej twarzy bije pewność siebie i... i potęga. Wtedy wymysł znika i wiem, że sekundy dzielą nas od powrotu do bliskich. Nie zdążyłam nawet wypowiedzieć jakiegoś super życzenia przed moim powrotem. Światło, które do tej pory było nie do zniesienia, zgasło. Powoli unoszę powieki. Mijają minuty zanim wzrok przyzwyczaja mi się do naturalnego oświetlenia miłego pokoju.
Widzę Hassibę, Damona i jeszcze jakąś młodą dziewczynę podobną do naszej czarodziejki. Pewnie siostra czy córka. - myślę i mrugam kilkakrotnie powiekami. Wzrok mi się wyostrza i widzę Klausa.
Stoi. Po prostu stoi. Szczerze mówiąc spodziewałam się innej reakcji. Może coś w rodzaju: ''Caroline! Wróciłaś! Tak mi ciebie brakowało! Tęskniłem. Kocham cię!'' . Tymczasem nic takiego nie ma tu miejsca. On, osoba którą kocham ponad życie, stoi.
- Hello! Jestem tu! - chichoczę trochę paranoicznie.
- Widzę. Ja, ja nie wiem co powiedzieć...

Mam ochotę krzyknąć: ''To do cholery nic nie mów tylko mnie całuj!''.
- Przepraszam.
Powstrzymuje mnie tym wyznaniem, a kiedy chcę coś powiedzieć by dodać mu otuchy, wchodzi Stefan. Ooo! Jak oni obaj się zmienili! Klaus wygląda na bardziej zrównoważonego i odpowiedzialnego. Z tropu zbija mnie zupełnie ta łza, która gości teraz w kąciku jego ust. Muszę odwrócić wzrok. - myślę. - Inaczej ja też się rozpłaczę. Po chwili patrzę na Stefana, który szczęśliwy z dzieckiem na rękach, już przywitał się z bratem. Podchodzę do niego i całuję go serdecznie w oba policzki.
- Cześć Stefan! - rzucam mu się na szyję, ale tak by nie ścisnąć dzielącego nas malucha.
W tym momencie do pokoju trafia Jenna i Lexi. Obie podchodzą do Stefana.
- Stefan!
- Lexi! Jenna! - mój przyjaciel zaczyna szlochać. - Nie wyobrażacie sobie jak się cieszę, że was widzę!
Słyszę jak Hassiba dogaduje się ostatecznie z Klausem i razem z tą podobną do niej dziewczyną znika w innym pomieszczeniu. Bonnie siada z pochmurną miną na skraju fotela jak najdalej od Klausa i Damona. Nachmurzona z nikim się nie wita.
Korzystam z sytuacji, że Stefan rozmawia z Lexi i zabieram mu malucha. On patrzy na mnie, uśmiecha się i podaje mi dziewczynkę. Biorę ją na ręce tak by była zwrócona do mnie.
- Długo się nie widziałyśmy nie? - pytam dziecka i idę w stronę Klausa. - Ale urosłaś! - unoszę ją lekko w górę, a ona zaczyna się śmiać. Przytulam ją ponownie i mam ochotę krzyczeć z radości, kiedy dziewczynka kładzie główkę na moim ramieniu idealnie dostosowując ją do utworzonej przeze mnie luki między barkiem a głową. Pulchną rączką trzyma mi się szyi.
- Jest śliczna. - wysyłam do Klausa jeden z tych moich uśmiechów, zarezerwowanych tylko dla niego.
- Wiem. - wyciera policzek czym usuwa z twarzy tą chwilową oznakę słabości. Wtedy z portalu wyłania się Kol. Widzi Klausa, ale zamiast pierwsze przywitać się z bratem woła Jennę.
- Wszystko w porządku? - pyta ją i otacza swoim ramieniem. - Pozwolicie, że już wyjdziemy? - pyta zgromadzonych. Wszyscy oprócz Klausa, który jest w szoku, śmieją się i potakują.
Przed wyjściem pierwotny wysyła do hybrydy uśmiech i znika wraz z dziewczyną za drzwiami.
- Są razem? - Klaus zaczyna się śmiać.

- Noo tak. - udzielam mu, bardzo skąpej jak na mnie, odpowiedzi.
- Przecież on jest bardziej stuknięty ode mnie. Paradoks!
Już szykuję jakąś kąśliwą uwagę, gdy w pokoju zjawia się ktoś jeszcze. Wzdycham ze zmęczenia, kiedy widzę, że to ona. Kopia Eleny wpadła wprost w paszczę wilka. Każdy podrywa się na równe nogi, nawet Bonnie. Klaus sztywnieje, Damon i Stefan są przygotowani na ewentualny atak. Ja z dzieckiem na rękach cofam się nieco w głąb pokoju.
- To już wszyscy. - mówi i złośliwie dodaje: - w kolejce czekała jeszcze babka Bonnie, wasza matka - tu wskazuje na braci Salvatore. - twój ojciec Caroline i wiele innych, ale pomyślałam sobie, że nie będę nadwyrężać mocy naszej czarownicy.
- Idź do diabła! - wrzeszczy Bonnie.
- Tak się składa, że on ma mnie już dość. - robi smutną minę. - Zmykam.
Nikt nie pali się do tego aby za nią wyjść.
- Podobno jest człowiekiem nie? - rozładowuję w końcu atmosferę i przerywam ciszę. - Za jakieś 50 lat umrze. Chociaż nie... Biorąc pod uwagę jej złośliwość i tą okropną naturę, daję sobie głowę uciąć, że już po miesiącu swojej nędznej egzystencji, wpadnie w jakieś gówno. - uśmiecham się i poprawiam dziecko na rękach.- Zmywamy się stąd, nie? - proponuję dziewczynce. Nie liczę na jakąkolwiek odpowiedź, bo przecież to mały bobas. Po prostu lubię małe dzieci i w dodatku jestem chyba spragniona rozmów. Na razie mam dość Damona i Bonnie. Chcę ten tydzień spędzić bez nich. Mam ich trochę po dziurki w nosie.
- Tak. Idziemy. - Klaus przepuszcza mnie w drzwiach i wychodzimy na zewnątrz. Jest późne popołudnie. - Biorę Caroline i dziecko! Auta, którymi możecie wrócić czekają, kluczki są w środku! - krzyczy do, jeszcze obecnych w domu wiedźmy, pozostałych uratowanych znajomych.
- Poczekaj. Nie podziękowałam tej kobiecie.
Jest mi głupio, że ani tego nie zrobiłam, ani się z nią należycie nie pożegnałam.
- Podziękuj jej w myślach. Umie w nich czytać. - podpowiada Klaus i jednocześnie wskakuje do czarnego lśniącego dodge chargera.

,,Dziękuję ci Hassiba za wszystko. Za to, że wysłuchałaś próśb Klausa i po nas wróciłaś. Jeszcze raz ci dziękuję!,, - wypowiadam w głowie i po sekundzie słyszę odpowiedź: ,,Zaryzykowałam do ciebie. Jesteś tego warta!''
Uszczęśliwiona podchodzę bliżej auta.
- Ty jednak wiesz jak się kobiecie podlizać. - zaczynam żartować.
- Pewnie. Widzisz przecież, że tamtym zostawiłem same rzęchy. No może oprócz bryki, którą jechałem tu ze Stefanem.
- To kto ci tu je podesłał? - pytam szczerze zaciekawiona jednocześnie łapiąc się byle czego by podtrzymać rozmowę i nie kierować jej w tej chwili na nas.
- Rebecca.
Otwieram drzwi i w momencie łapię się, że przecież trzymam na rękach dziecko.
- A masz ty w ogóle fotelik? No jak ty myślisz?! Bez fotelika jechaliście? - jestem szczerze oburzona. Czym bardziej to uczucie we mnie rośnie tym bardziej widzę, że Klausowi chce się ze mnie śmiać.
- Nie. Bo co? - pyta i udaje przygłupa. Tysiącletni wampir, w ciele trzydziestolatka, robiący zeza... Chciałabym to nagrać i puścić mu w momencie, kiedy wszystkich wokół siebie uważa za głupców. Takie momenty zdażały i zdażają mu się pewnie często.
- Pojedziemy tak? Bez fotelika? A gliny? Co będzie w razie wypadku?
- Będę jechał ostrożnie. Obiecuję. A z policją sobie poradzimy. Wsiadaj. Jeżeli tak się boisz, proponuję zajęcie tylnego siedzenia.
- Dziękuję. - rzucam udając obrażoną.
Wóz jest trzydrzwiowy, więc nachyla mi szybko przedni fotel pasażera, a ja delikatnie z dzieckiem wczołguję się na tylną kanapę. Sadzam dziecko w pozycji półleżącej, no moich kolanach i szarpię się z pasem. Jest chyba specjalnie za krótki. Jak mam zapiąć nim dziecko i siebie? Cholera jasna! Klaus wydaje się być rozbawiony całą sytuacją, bo widzę w lusterku jego uśmiechnięte oczy. W końcu daję za wygraną i ostro puszczam pas, który uderza w szybę. Uf, na szczęście nic się nie stało.
- No, no, no. Uważaj panienko. To cudo jest pożyczone. - grozi palcem, drugą ręką sięgając po kluczyki i odpalając silnik.
- To pożyczonym się po dziewczynę przyjeżdża?! - żartuję, ale kiedy zdaję sobie sprawę jak to zabrzmiało od razu oblewam się rumieńcem. Przecież nie jesteśmy razem. Cholera, jaka gafa!
-  Kupić ci taki? - pyta i zagląda w lusterko.
Pokazuję mu tylko język. Wolę się chwilę nie odzywać, bo znowu coś palnę. Dziewczynka siedzi na moich kolanach i lekko głaszcze mnie rączką po szlafroku. Widocznie podoba jej się ten miękki materiał. Z każdym dotykiem jej pulchnej łapki chce mi się bardziej spać. W końcu nie wytrzymuję, poprawiam dziewczynkę zamykając ją w szczelnym uścisku, a swoją głowę opieram o lekko uchyloną szybę. Zasypiamy...

- Caroline. - słyszę jak ktoś cicho wymawia moje imię. - Caroline obudź się. - mówi głośniej.
- Co? Co się stało? Gdzie dziecko? - budzę się nagle. Dziewczynka leży dalej na moich kolanach. Tylko Klaus siedzi bokiem w fotelu kierowcy.
- Nic się nie stało. Zdaj się na mnie.  - mówi podirytowany.
Wtedy widzę jak narozrabiał. Siedzimy w zatrzymanym na poboczu samochodzie. Za nami stoi policyjna furgonetka. Niebieskie i czerwone światła rażą mnie w oczy. Jest zupełnie ciemno.
Policjant już zmierza do naszego auta. Nie czekam na nic tylko w przypływie emocji wcielam w życie  wymyślony naprędce plan.
Podaję dziewczynkę zaskoczonemu Klausowi i uchylam bardziej okno. Policjant zagląda przez nie i wtedy przystępuję do akcji.
- Uuu... - zawodzę jednocześnie sapiąc.
Stróż prawa wydaje się być zdziwiony. Ponawiam mój skowyt.
- Co pani jest? - pyta ostrożnie. - Zatrzymałem państwa z powodu przekroczenia prędkości i przewożenia dziecka bez fotelika. Proszę dowód i ... - Widzę, że irytacja Klausa sięga szczytu i zaraz może się coś wydarzyć. Chcąc zwiększyć szanse policjanta na przeżycie, nasilam krzyk i robię kilka płytkich i głośnych oddechów.
- Aa...! - udaję.
- Co pani jest do cholery?! - policjant zagląda ponownie w moją szybę.
- Da... da mi pan wyjść z auta? Chyba mnie rozniesie. - nie czekam na pozwolenie tylko wychodzę uchylając drugi fotel, ten na którym nie siedzi Klaus. Idąc do policjanta łapię się za krzyże i nachylam tak, że króciutki szlafrok opada prosto trochę przede mną. Daje to niezłą imitację wielkiego brzucha. Dłoń z pleców przenoszę na czoło. Udaję wielce zmęczoną i sfatygowaną.
- Pan...pan śmie nas zatrzymywać? Aa... - zawodzę ponownie.  Chciałabym sobie teraz leżeć. W domu, pod kocem, przy mężu. - pokazuję palcem Klausa za kierownicą. - Uu... Oo... - krzyczę coraz głośniej. - Jesteśmy w połowie drogi do szpitala w Mystic Falls! Wody mi odeszły! Jak nas pan nie puści, to panu tu urodzę, a nie wiem czy w policji was szkolą na tego typu wypadki...
Klaus słysząc całą rozmowę wychodzi z auta. Dziecko owinął swoją kurtką by było mu ciepło.
- No dobrze, dobrze, a to dziecko to czyje? - kiedy policjant zadaje to pytanie, zwracam mu honor. Wcale nie jest taki głupi. Nie ten. Na szczęście z pomocą wychodzi mi mój ,,mąż,, .
- No przecież nie nasze! Hope ma 8 miesięcy i jest dzieckiem mojej siostry. - podbiega do mnie i fantastycznie wczuwa się w rolę.
- Kochanie nic ci nie jest? Nie wygłupiaj się, wsiadaj do auta i jedziemy. - kładzie dłoń na moim ramieniu i mówi do mnie czule. Tak czule, że tracę panowanie nad sobą.
- A kochasz ty mnie jeszcze? - rzucam bez opamiętania do Klausa. Uf... dobrze, że i on i policjant zrozumieli to jako głupi wymysł rodzącej kobiety. - Z  naciągniętą skórą i grubym brzuchem?! - dodaję by w razie czego upewnić Klausa, że poprzednie zdanie było częścią scenariusza.
- Ah, kochanie! Oczywiście. Poza tym masz wszystko w porządku. Mały Mikaelson nie dał ci bardzo w kość. Wyglądasz fantastycznie, prawda panie władzo? - zwraca się do policjanta. - A teraz chodź już, bo mały się niecierpliwi! Wybaczy pan, ale muszę zawieść kobietę mojego życia do szpitala. - lekko ciągnie mnie w stronę auta. Po chwili siedzę tak jak poprzednio, na tylnej kanapie, trzymając 'Hope' na kolanach. Policjant po gratulacjach ojcu jeszcze nienarodzonego dziecka, puszcza nas wolno. Kiedy za nami nie ma już śladu policyjnego samochodu Klaus zaczyna się śmiać. Chichocze do tego stopnia, że zaczyna krzywo prowadzić. Wpadł w istną głupawkę, a ja uświadamiam sobie jak bardzo go nie znam. Dotąd nie spodziewałam się po nim normalnych zachowań. Tymczasem ten pierwotny, który grasował i zabijał w naszym miasteczku ponad dwa lata temu, potrafi opiekować się obcym dzieckiem jakby to było jego. W dodatku jest zdolny do tak normalnego i szczerego śmiechu ja ten, którym właśnie obdarza mnie przez lusterko. Zdaję sobie sprawę, że znałam go dotąd od tej gorszej strony.
- Możesz się śmiać, ale przynajmniej prowadź normalnie. - pouczam mojego rozbawionego szofera.
Chwilę zajmuje zanim się ogarnia. - Co ci strzeliło do głowy by udawać ciężarną? - w końcu z siebie wykrztusza.
- Nie wiem. Chyba Hope była tą inspiracją. - pozwalam sobie użyć tego wymyślonego przez Klausa imienia. Nie zwracam większej uwagi na to, że kiedy wymówiłam to imię, na chwilkę spoważniał. Jakby chciał coś ukryć, czy był na siebie zły, że powiedział o czymś za dużo. Chcąc znowu wrócić do śmiesznego tematu zaczął mnie przedrzeźniać, nienaturalnie wysokim głosem: - Wody mi odeszły! Ja i mój mąż...
- Przestań! Gdyby nie ja, leżałby biedaczyna rozszarpany w rowie. Prawda, nie? - podnoszę pytająco brew.
- Nie, wcale. Tylko bym go zahipnotyzował.
- No widzisz? A ja załatwiłam to tak jakbyśmy byli ludźmi.
- Przyznaję, jesteś błyskotliwa. - włącza cicho radio. No nie! David Guetta - Hey Mama? Żarty jakieś?
- Hey mama? Zostaniesz moją kobietą? Będziesz mi gotować, sprzątać i robić dobrze? - Klaus przerabia i skraca w tym zdaniu całą piosenkę. W lusterku uśmiecha się do mnie od ucha do ucha. Puszcza oko i wybucha w nim kolejna fala niekontrolowanej radości. Śpiewa tą piosenkę z 10 razy zanim dojeżdżamy do jego domu. Wtedy on pierwszy wysiada z auta i podaję mu dziecko. Gdy ja próbuję dać susa na zewnątrz, mój jedwabny szlafrok zaczepia o coś metalowego po wewnętrznej stronie drzwi auta. Oczywiście ja, mając dziś niezmiernego farta, gwałtownie nim szarpię, by to o co zaczepił puściło. Wtedy słyszę dźwięk rozdzieranego materiału. Ciach!
- O szlag! - wychodzę całkiem z auta i staję na ziemi. Chcę już sprawdzić gdzie doznał on uszczerbku, ale Klaus z dzieckiem na rękach mnie wyręcza.
- Ooo tu widzę duży ubytek. Ale może tak zostać, tak jest o wiele bardziej seksi. - strzela palcami, gdzieś w miejsce poniżej moich pleców. Wtedy chcę złapać materiał z tyłu i przeciągnąć go do przodu by ocenić szkody.
- Duży ubytek? - wrzeszczę. - Przecież widać mi cały...
- tyłek w seksownych, opinających go czarnych... - nie ma czasu by skończyć. Zakrywam się z tyłu rękami, a do pierwotnego obracam się przodem.
- Zadowolony? - pytam.
- Zadowolony. Jak najbardziej. Jesteś tu teraz koło mnie cała i zdrowa, w dodatku prawie całkiem naga... - spogląda na mój dekolt, a ja aż podskakuję. Z tego nieszczęsnego szlafroka wystaje mi połowę prawej piersi. Ćwierć sekundy zajmuje mi jej zakrycie.
- Mogłaś tak zostawić. - znowu zaczyna się śmiać. Dosłownie nie mogę dziś już z nim wytrzymać. - Wpadniesz? - wskazuje palcem swój dom. - Coś ugotujesz, posprzątasz i zrobisz mi dobr... - znowu zaczyna śpiewać tą prześladującą mnie piosenkę.
- Piłeś coś dzisiaj? - przerywam i pytam na odchodnym. - Hope, ja ci współczuję takiego opiekuna. Ma nie po kolei w głowie. - uśmiecham się jeszcze do dziecka.
- Nie, po prostu jestem szczęśliwy, że... że już jesteś.
Gdy to słyszę obdarzam go przelotnym spojrzeniem i zaczynam iść w stronę mojego domu. Nie zakrywając już ciała, które odsłania wielka dziura w moim szlafroku.
- Już ci ten ubytek nie przeszkadza? - woła jeszcze za mną, gdy otwiera drzwi swojego domu.
- Jestem wampirem nie? Mogę robić co mi się podoba. - zdanie kończę wypinając do Klausa tyłek.

_________________________________________________
Liczę na kilka komentarzy / za przecinki i błędy przepraszam / myślę, że się podoba / długo dodawałam, bo mam dużo nauki i zdawania na koniec roku.  :) Pozdrawiam kqenn kqenn