sobota, 21 lutego 2015

Op. 15 - Klaus

Wciskam mocniej gaz, kiedy Stefan zadaje następne durne i irytujące mnie pytanie.
- Czyje to dziecko? - wskazuje na pasażera z tyłu.
Postanawiam nie mówić mu prawdy. Może później, gdy będzie z nami Caroline.
- Skąd mam wiedzieć? Caroline uratowała mu życie, więc postanowiłem go ze sobą wziąć.
- To znaczy, że gdyby nie ona, to byś go nie uratował?! - pyta z oburzeniem. - W ogóle się nie zmieniłeś. - garbi się i pociera czoło.
- Co niby miałbym z nim zrobić? Widzisz we mnie ojca? Daj spokój. - twardo kończę dyskusję o dziecku i rozpoczynam nowy temat. - Za jakieś 2 godziny będziemy na miejscu. Mógłbyś z łaski swojej zacząć jakąś normalną, lekką rozmowę? Czekaj... Może o tobie i Elenie. Nie wierzę, że pod nieobecność Damona nic się nie działo. - zmieniam bieg i szturcham go łokciem.
- Klaus, ale wiesz, że tymi żartami nic nie wskórasz? Dalej jesteśmy na etapie wrogów.
- Ha. Gdybyśmy byli wrogami, po pierwsze: nie jechałbyś ze mną autem i nie zaufałbyś mi w sprawie czarownicy. Po drugie: już byś nie żył. - uśmiecham się do starego znajomego.
- Fakt. - odwzajemnia gest, z tą różnicą, że jego jest nieszczery i złośliwy.
- No weź. Nie chcesz mi opowiedzieć co działo się w moim ukochanym miasteczku podczas mojej nieobecności?
- Dobrze, co chcesz wiedzieć. - słyszę jak ustępuje.
- Zacznijmy od Matta. - niechcący zaczynam się śmiać, zaraz jednak przypominam sobie ostatnie zdarzenia i od razu poważnieję.
Wzdycha i zaczyna mówić.
- No chłopak dalej żyje. Ciągle pracuje by móc się dalej uczyć. Wiesz, niektórzy muszą ciężko harować by coś mieć i osiągnąć. Innym wszystko przychodzi z łatwością. - krzyżuje ręce na piersi i rozluźnia się w fotelu pasażera.
- Mam rozumieć, że dalej jest sam? Rebeka będzie zadowolona.
Pomijam następne pytanie Stefana dotyczące mojej siostry. Ona nie jest teraz ważna. Chcę nadrobić zaległości. Przed zadaniem kolejnego pytania patrzę w lusterko. Hope śpi w foteliku, który jest na nią trochę za duży. Przynajmniej na to zdała się ta nieporadna Elena. Góra 5 minut zajęło jej znalezienie odpowiedniego auta, wybicie szyby i porwanie siedzonka.
- Tyler pokazywał się w mieście? - zadaję następne głupie pytanie.
- Z tego co mi wiadomo, to nie.
- To dobrze. Nie chcę zaczynać mojego powrotu od zabijania. To byłby straszny początek.
- Ty na prawdę chcesz wrócić? Na stałe? Niby do kogo? - patrzy na mnie z ukosa.
- Tak. Przynajmniej na chwilę. Ciężko przyznać, ale tęskniłem. - drapię się po czole by ukryć częścią ręki ubawioną minę. - Na podstawie waszego życia można by było nakręcić niezły film. Chodzi mi o komedię. Połączenie ''Zmierzchu'' z ''T...
Nienawidzę kiedy ktoś mi przerywa.
- Jeśli to oglądałeś schodzisz na psy. - Stefan skrzywił się i popatrzył na mnie z odrazą.
- No mówiłem, że się nudziłem. Elena to przecież idealna Bella. Tak samo odrętwiała mina i opóźniony tok rozumowania. Wiem, nie jestem jej fanem. Jakoś nigdy jej nie lubiłem. Przykre, ale prawdziwe. Ty jesteś zdecydowanie odzwierciedleniem Edwarda, czy jak go tam zwą. Rodzinny i chcący dla każdego jak najlepiej. Szkoda, że nie lśnisz w słońcu! Byłbyś wtedy idealny. - strzelam palcem w jego stronę.- Damona podczepić można pod tego czarnego, który tak zawrócił Elenie w głowie, że ta zapomniała o swoim poprzednim ukochanym. Kurde. Ten film jest zboczony.
- Za Caroline już się ktoś ogląda. - teraz on złośliwie szturcha mnie ramieniem.
Zaciskam mocniej palce na kierownicy. Myślę, że tego nie zauważy. O mały włos, a spytałbym się o kogo chodzi. Limit mojej godności został już w tym tygodniu wyczerpany. Najpierw ta niemoc w moim własnym domu z powodu jakiegoś pieprzonego uroku, potem prośba o pomoc skierowana do Stefana. Dość.
Kolejne pół godziny mija nam w ciszy. Konwersacja urwała się w trochę dziwnym miejscu, ale to nic. Miałem czas na przemyślenie kilku spraw. Począwszy od chęci skręcenia śpiącemu Stefanowi karku i zostawienia go gdzieś na poboczu. Kończąc na dręczącym temacie nowego adoratora mojej własnej miłości. Od niechcenia po jakimś czasie włączyłem cicho radio. Po 3 palących szare komórki piosenkach, usłyszałem upragnione wiadomości. Sprawę pożaru lasu i maltretowanych zwierząt zaliczam do tematów błahych. Wszyscy ubolewają nad zniszczeniami środowiska czy właśnie nad tym drugim, kiedy w tej chwili na świecie maltretowanych czy poniewieranych jest jakieś 20 milionów ludzi. Nie żebym tak wszystkim współczuł, ale jest to pewien sposób porównania tych ogłaszanych w radiu błazeństw. Oprócz tego, padła wzmianka o śmierci jakiejś słynnej gwiazdy. Znowu narkotyki i alkohol. Cudowne połączenie. - myślę z ironią. Sam wiem, bo próbowałem. Jeśli z moim nieśmiertelnym organizmem dzieje się po tym coś złego, to co dopiero musi przeżywać ciałko słabego śmiertelnika. Po chwili wiadomości kończą się, a z głośników zaczyna sączyć się cicho ''Highway to hell''. Moja ulubiona piosenka. Do mety zostało nam jakieś 40 minut. W aucie musimy wyglądać komicznie. Ja w okrągłych, ciemnych okularach przypominam zapewne Eltona Johna, ten koło mnie mojego męża, a Hope z tyłu - nasze dziecko. Świetnie. 2 ''gejów'' i niemowlę w drodze do najpotężniejszej czarownicy jakąkolwiek znałem.

___________________________________________________________________
Witam. Opowiadanie z godzinnym opóźnieniem, ale przynajmniej o wyznaczonej dacie. Trochę ,,naprawiłam,, zachowanie Klausa z (przed) poprzedniego rozdziału. Ktoś tam bowiem uważał, że za bardzo przeżywał śmierć ukochanej. :c
Ok. ok. Ja lecę spać (chcę się przynajmniej dziś wyspać, bo codziennie śpię po 5 godzin :c) Także dobranoc ! Pozdrawiam kqenn kqenn i przepraszam za błędy.

piątek, 20 lutego 2015

Op. 14 - Caroline



                                              163 dni po mojej śmierci.

Cały czas żyję dzięki  nadziei. Chyba tylko ona pozostała mi w tej zapomnianej przez Boga dziurze. Chciałabym zobaczyć bliskich. Moją mamę, Stefana, Matta. Tak bardzo za nimi tęsknię. Codziennie, kiedy się budzę odczuwam pustkę. Nie załata jej nawet obecność Bonnie i Damona. Mówię – Damona, bo nie ukrywam, że  moje stosunki z nim bardzo się polepszyły. Teraz wiem, że potrafi być dupkiem, a jednocześnie świetnym kolegą, do pogadania i pożartowania. Ale o nich później. Z każdym dniem nasze szanse na wydostanie się stąd maleją.
Kiedyś było tak łatwo, prosto i pięknie...

Był wieczór i po skończonej kolacji zaczęłam zbierać brudne naczynia.
- Masz kogoś? – wypaliła w końcu. Dobrze, że byłam odwrócona do niej plecami. Zaczynałam myć naczynia. Udając, że przygotowuję w zlewie brudne talerze i sztućce, zyskałam trochę czasu do namysłu. Co miałam odpowiedzieć? Cały czas nie mogę wymazać z pamięci tego strasznego pierwotnego. Policzki mi poróżowiały.
- Nie. – odpowiadam spokojnie. By czegoś się domyślić musiałaby widzieć moją twarz. Słyszę jak cicho wzdycha.
- Caroline.
Kiedy to mówi wiem, że zaczął się wykład. Obiecuję sobie, że to dzielnie wysłucham, a kiedy skończę myć, zaraz się stąd zmyję.
- Chcę dla ciebie jak najlepiej. Pamiętaj: uważaj z kim się wiążesz. Możesz być z kim chcesz. Każdego zaakceptuję. Proszę cię tylko o jedno. Myśl. Sama wiesz jak cierpiałam z powodu twojego ojca. Myśl. Żebym też nie została zaraz babcią. Mam dopiero 44 lata. – próbowała mnie rozśmieszyć. Na pewno nie zaakceptowałaby pierwotnego. Na pewno nie zostanie babcią. To był z jej strony głupi żart, czy na prawdę nie wiedziała, że wampiry nie mogą mieć dzieci? Ta ostatnia myśl, dziwnie, ale prawdziwie  przyprawiła mnie o mdłości. Pomyślałam sobie tylko – szkoda.  Gdybym wtedy nie przestała myć brudów na bank bym zwymiotowała.
- Muszę iść. – odwróciłam się, a ścierkę, którą trzymałam przez chwilę w dłoni, rzuciłam niedbale za siebie.
- Przepraszam. Nie gniewaj się. – powiedziała kiedy w szaleńczym tempie przebiegłam przez korytarz.
Gdy teraz o tym myślę robi mi się zwyczajnie źle. Chciała dobrze, a ja tak zareagowałam. Powinnam była coś powiedzieć. Może zażartować. Może powiedzieć prawdę o tej mojej miłości. Przepadło. Kiedy wrócimy muszę z nią porozmawiać, tak szczerze, normalnie.
Właśnie ta ostatnia rozmowa tak bardzo mi ciąży. Później widziałam ją tylko w szpitalu. Wracając do Bonnie i Damona. Z myślą, że Bonnie jest w nim zakochana oswajałam się jakieś 2 tygodnie. On drugie tyle. Potem nastąpił pocałunek. Oboje nie czuli się winni myśląc o Elenie czy Jeremym, dlatego że twierdzili, że już stąd nie wyjdą. Zaczęli używać ,,życia,, .Mówiąc to mam na myśli tylko pocałunki. Jedne krótsze, drugie dłuższe. Na początku było mi źle patrząc na ten obrazek, całujących się dawnych nieprzyjaciół. Później jakoś to sobie przyswoiłam. W końcu ja też na samym początku nienawidziłam Klausa. Oni nie widzieli szansy na powrót, więc twierdzili, że tym co się stało nikogo nie zranią. Jak się później okazało miało to fatalne skutki. 

_______________________________________________________
Jedno z krótszych opowiadań, ale mam już świetny pomysł na ciąg dalszy. Musiałam też wyjaśnić w skrócie kwestię Bonnie i Damona. <- Stąd ta długość. Wygląd bloga za niedługo się zmieni. Szablon jest fajny, ale bez tła, a to mnie nie satysfakcjonuje XD. Pozdrawiam kqenn kqenn.

niedziela, 1 lutego 2015

Op. 13 - Klaus

Dokładnie 5 miesięcy temu widziałem ją po raz ostatni. Dlaczego? Wystarczyła sekunda zawahania. Potem w rękach miałem tylko dziecko. Jej nie mogłem już uratować. Dogasała.
To straszne.
Gdyby nie ta odważna i silna kobieta, nie miałbym już dla kogo żyć. Kto by pomyślał? Wielki pierwotny? Dosłownie ścierwo. Jak mogłem na to pozwolić? Gdybym wbiegł na te nieszczęsne poletko wcześniej, pewnie uratowałbym i ją, i moje dziecko.
To chore. Najpierw miałem wszystko. Caroline. Potem zachowałem się jak głupiec. Wyjechałem. Urodziła się Hope. Kiedy chcę wrócić i żyć z tymi najbliższymi mi osobami dzieje się to. Dziewczyna, z którą chciałem spędzić resztę tego wiecznego, nieszczęsnego żywota, umiera. Wypala się na moich oczach. Podczas mojej nieobecności, nawet wtedy kiedy nie chciałem, myślałem o niej. Wszystko w cudownie nieprawdopodobny sposób łączyło się z Caroline. W pewnym momencie doszło do tego, że z szafy wygrzebałem suknię, którą pożyczyłem jej na pewien bal. Powiesiłem ją na wieszaku, który potem zaczepiłem na drzwiach. Wysiliłem wyobraźnię. W końcu Caroline znalazła się w tej sukni ponownie. Uśmiechnięta, zadowolona - jak żywa.
Tęskniłem. A to pieprzone uczucie braku sprawiało, że często zamykałem się w moim gabinecie na całe godziny, całe dnie. Gorączkowo myślałem nad tym czy wrócić. Nie wiedziałem czy i jak zostanę ponownie przyjęty w Mystic Falls, które szczerze mnie nienawidziło. Chodziło także o Hope. Jej matką nie zawracałem sobie głowy. Po urodzeniu naszego dziecka uciekła. Zwyczajnie uciekła. Najlepsze jest to, że za towarzysza swojej dalszej wędrówki obrała sobie mojego brata - drugie ścierwo.
Suka miała jeszcze tupet napisać mi list (z rodzaju tych pożegnalnych). Potem uciekła. Kiedy następnym razem ją zobaczę, nie zawaham się - umrze. Nauczyłem się tego listu na pamięć. Chcę go jej wyrecytować, kiedy będę ją torturował. Musi wiedzieć za co zostanie zabita. Fragment listu (ten, który najbardziej mnie dobił) brzmiał następująco:

Klaus nie pasowaliśmy do siebie. Wiem, że ta noc podczas której powstała Hope, była tylko twoją chwilą słabości. Kochałeś się ze mną nie dlatego, że chciałeś. To była tylko taka odskocznia. By zapomnieć o tej słabej, zwykłej wampirzycy, która nie wiadomo jak rozbudziła i ożywiła twoje serce. Nasze dziecko to wypadek. Nie chcę jej. To dla mnie ciężar. Ona nie powinna się urodzić. To był ogromny błąd. Zobaczysz, będzie potworem. 
Nie bój się zostawiam ci ją na krótko. Później się o nią upomnę.

I tak jak obiecywała - dopomniała się. Pomógł jej Elijah. Pewnego dnia znowu wrócił do domu. Mówił, że chce porozmawiać. Byłem tak wściekły, że nie zauważyłem podstępu jaki krążył gdzieś w zakamarkach jego spojrzenia. Przeszliśmy do gabinetu. Oczywiście ja przodem. Wtedy zaskoczył mnie, skutecznie unieruchomił i otumanił. Pierwotnego da się dobrze obezwładnić? Widocznie się postarał. Nie wiem czy nie pomogła mu jakaś sprytna, a jednocześnie mocna czarownica. Po odzyskaniu świadomości wiedziałem już co się stało. Zabrała dziecko. Moją córkę. Wtedy właśnie powziąłem decyzję, że jeżeli tylko zobaczę tę sukę odpowiednio ją przed śmiercią wytresuję. Z domu wyszedłem z wielkim bólem. Ktoś rzucił na dom jakieś twarde zaklęcie, które powodowało, że z każdym krokiem w stronę wyjścia ból stawał się mocniejszy. Z kłucia przeszedł w bezustanny i nie do wytrzymania. Na ostatnim korytarzu padłem na kolana. Ręką wykonałem jeszcze jedno posunięcie w stronę drzwi. Potem rąbnąłem na twarz. Ból dosłownie rozsadzał czaszkę. Kiedy pomyślałem, że to koniec, przed mymi oczami pojawiła się Caroline. Też leżała. Odwróciła w moją stronę głowę i powiedziała: - Dasz radę. - Wtedy ból chwilowo ustał i w szaleńczym pędzie pokonałem te 10 merów. Za drzwiami byłem już w pełni sił. Hayley widziałem potem tylko przez sekundę. Nie w głowie mi była wtedy zemsta. Szmata odeszła spokojnie zostawiając Hope w rękach tych popaprańców przy ognisku. Powiedziała jeszcze: - Zróbcie z tym porządek. - i odeszła. Wolałem zostać i uratować dziecko niż ruszyć za nią w pościg.
Czuję się całkowicie winny. Tak. Winny śmierci Caroline.
Dlatego poprosiłem kogoś o pomoc. Normalnie, nigdy bym tego nie zrobił, ale sprawa była nadzwyczajna. Normalnie, nie przeszłoby mi to przez gardło. Teraz wydawało się całkiem normalne. Nie musiałem długo szukać. Mojego starego ,,kumpla,, znalazłem niedaleko tamtego lasu. Zbliżając się do nich słyszałem doskonale każdy szczegół rozmowy.

(...)
- Coś ty zrobiła? Gdzie jest Care?
- Przepraszam... Powiedziała, że nie chce mnie widzieć i pobiegła.

 Kiedy oboje mnie zauważyli mało co nie wrzasnęli. Szczególnie Elena. Była w okropnym stanie. Ja z resztą też.
Płakałem.
To śmieszne, ale tak było. W momencie kiedy Caroline, moja Caroline, zamieniła się w kupę czarnego pyłu coś we mnie pękło. Z dzieckiem na rękach i zapłakaną twarzą podszedłem bliżej kłócącej się dawnej pary.
- Potrzebuję pomocy. - Wybąkałem tylko. To wszystko ile mogłem powiedzieć. Coś zatkało mi gardło. Nie mogłem mówić.Pierwsze przemówił Stefan. Bacznie mi się przyglądając podszedł i wydał pozwolenia na to bym zaczął mówić.
- Ca... ca...Caroline... - zacząłem się krztusić. Pewnie Elena miała z tego niezły ubaw. Z drugiej strony, też byłbym zadowolony gdyby ktoś kto wybił połowę moich bliskich, przyszedł do mnie z płaczem i w dodatku z prośbą.
- Mów co się jej stało! - z czysto obojętnego, ton Stefana zmienił się na pełen złości krzyk.
Hope poruszyła się na moich rękach przerażona. Od początku przyglądała się tej scenie ze smutnym grymasem na buzi. Dopiero wtedy Stefan zwrócił na nią uwagę i w jednym momencie gwałtownie a jednocześnie delikatnie wyrwał mi ją z rąk. Wargi zaczęły mi drżeć. Chciałem go zabić. Nikt nie ma prawa dotykać, a co dopiero wyrywać mi moją córeczkę!
- Uważaj na nią. - powiedziałem tylko. - Caroline ją uratowała.
Nie zdradziłem mu, że dziecko które trzyma na rękach jest moje. Nie wiedziałem jakby zareagował. Mógłby chcieć się na mnie zemścić i ... Nie to byłoby straszne. Nie do opisania.
Tak więc ominąłem tą sprawę. Przeszedłem do gorszej.
- Ona to dziecko uratowała. Widziałem... Wyrwała je z rąk jakiejś sekty... a potem... potem zginęła w płomieniach.
Kiedy to powiedziałem Elena podniosła się z ławki, na której wcześniej siedziała. Stefan ani drgnął. Jego mina wskazywała na to, że chciał coś powiedzieć, ale usta i oczy jakby zastygły. Ostrożnie odebrałem mu Hope. Ten dalej stał jak wryty. Ta scenka musiała wyglądać komicznie. 3 wampiry (w tym jeden pierwotny z dzieckiem na rękach) w zastygłych pozach. Jeden przerażony, niemogący utrzymać się na nogach. Drugi cały we łzach. Trzeci osłupiały z wyrazem twarzy pełnym bólu.
- Gdzie. - zdołał po jakiś 5 minutach ciszy, wyszeptać.
Słownie opisałem mu drogę do polany. Nie chciałem tam wracać. To za bardzo bolało. Odpychałem jak mogłem ten okropny obraz zwęglonych zwłok mojej miłości.  

Od tamtego wydarzenia minęło już 5 miesięcy. 5 długich miesięcy bez Caroline. Stefan mówi, że Bonnie i Damona nie ma drugie tyle. Oni mnie jednak nie obchodzą. Liczy się tylko ona. To dla niej postanowiłem, że nie spocznę aż ich wszystkich stamtąd nie wydostanę. Hope nie jest już niemowlęciem. Jeszcze chwila i będzie raczkować. Elenie nigdy nie pozwoliłem wziąć ją na ręce. Ona (tak jak i ja) jest niespełna rozumu. Stefan? Można powiedzieć, że jesteśmy w koleżeńskich relacjach. Ja zaufałem jemu, on kilkakrotnie po tym zaufał mi. Został dobrym wujkiem. Postanowiliśmy razem, po tych 5 miesiącach udać się w krótką podróż. Stefan, Klaus i Hope. Jedziemy po Caroline i jej przyjaciół.

_________________________________________________
Witam i szybko kończę. Stawiam ultimatum: 6 komentarzy - wtedy dodaję nowe opowiadanie. Brak komentarzy = brak nowego rozdziału. Szkoda ;__; Odczuwam brak zainteresowania owym blogiem. Przykro. Nie mam już takiego powera do dalszego pisania. Dobranoc <3 kqenn kqenn