niedziela, 26 kwietnia 2015

Op. 17 - Caroline

Wyszłam spod prysznica i zarzuciłam na siebie biały ręcznik. Boso przeszłam przez piętro i zeszłam na dół do salonu. Bonnie siedziała cicho w fotelu i czytała książkę. Od tamtego incydentu z Damonem nie odezwała się do niego ani słowem. Wiem, że jest jej dalej bardzo głupio, ale to dobry znak, że chociaż siedzi tu razem z nami. Postanowiłam, że i dziś pomogę wampirowi w szykowaniu kolacji.
- Co dzisiaj robimy? - spytałam z entuzjazmem.
Zapadła cisza, a ja nie wiedziałam co takiego złego powiedziałam. Przecież przez te 200 ileś dni, jeszcze nigdy się on tak do mnie nie zwrócił. Jest zły za to wczorajsze na naszej pieszej wędrówce? Za to, że podłożyłam mu dla śmiechu nogę i wyrył cały w błoto? Uśmiecham się i przywołuję wspomnienia na głos:
- Wczoraj nie byłeś o to zły. Dzisiaj masz coś do mnie? Chyba masz jakiś opóźniony zapłon, a poza tym to tylko bło...
Przerwał mi.
- Nie! - krzyknął, aż na szyi pojawiły mu się żyły.
Nigdy tak wcześniej nie robił. Zachował się jak skończony dupek. Jak baba z kaprysami. Zamiast wytłumaczyć o co chodzi, zawrzeszczał na mnie. Zwrócił tym nawet uwagę Bonnie, która w zdziwieniu podniosła oczy znad lektury. Szybko jednak powróciła do poprzedniej czynności.
- O co ci do jasnej cholery chodzi?! - pomyślałam, że teraz moja kolej by zawrzeszczeć.
- Wiesz o co mi chodzi?! - gwałtownie do mnie podszedł i zacisnął pięść przed moją twarzą. Powstrzymał się w ostatnim momencie. Opuścił  dłoń i schował ją drżącą do kieszeni spodni. Podszedł do lodówki i dalej kontynuował kłótnię, tym razem pół tonu ciszej, a i tak bardzo głośno.
- Nie mogę już wytrzymać tego twojego entuzjazmu! Codziennie wyciągasz mnie i Bonnie gdzieś na zewnątrz i na jakieś wycieczki. No po co? Powiedz mi po co?
Wytrzeszczyłam oczy. Nie wiedziałam o co mu chodzi. To źle, że zachowuję się normalnie? Przed odpowiedzią poprawiłam nieco róg ręcznika. Wcisnęłam go głębiej pod pachę, by przy żywej gestykulacji jaka miała nadejść, nie spadł i bym później nie stała przy nich nago.
- Wiesz co? Coś ci powiem! - uruchomiłam coś w sobie, co napędza we mnie gniew. - A weź ty się idź powieś! Okey?! Sprawdź czy nadal jesteś tak nieśmiertelny jak byłeś wcześniej. Sprawdź czy znowu tu do nas wrócisz. Potem możesz po kolei: dźgać się, topić, podpalać - co tylko chcesz. Idź w kurwę! Ja tu usiłuję być i zachowywać się normalnie, a tu widzę, że się nie da! - machnęłam rękami i wypowiedziałam to tak, że mało go nie oplułam. - Widzę, że oboje zaczynacie świrować! Ty Bonnie - pokazałam na nią. - nie możesz przeboleć tego, że Damon dowiedział się, że go kochasz.. Funkcjonujesz teraz jak jakaś niemowa! - zauważyłam jej oburzenie, więc skierowałam wzrok ponownie na Damona. - A ty?! Ty! Ty ... skurwielu! Wiesz, że na prawdę cię polubiłam? W pewnym momencie nawet bardzo. Dziś, teraz wszystko to zepsułeś. Jednak nie jesteś miły, fajny i do pogadania! Jesteś kompletnym nudziarzem, wcale nie podoba mi się ten twój zalotny uśmiech, nie rozumiem jak dalej Stefan może z tobą rozmawiać, po tym jak zajebiście chamsko odbiłeś mu dziewczynę! Jesteś samolubny i zdziczały i wiedz, że te cechy charakteru nie przyciągają do ciebie lasek. Ha! Może tylko tą twoją równie zdziczałą Elenę, która tak przymierała z tęsknoty, że zabiła człowieka! Jesteście siebie warci! Dobrze, że Klaus wrócił! On jej tak nienawidzi, że biedna może się tu u nas szybko pojawić, tym bardziej, że zdechłam pośrednio przez nią! - podeszłam bliżej zamurowanego moją wypowiedzią cwaniaczka. - I nigdy nie podnoś na mnie ręki! Nie dam sobie! - złapałam go mocno za gardło. - Może jestem młodsza, ale nie słabsza, już nie. - podniosłam znacząco głowę i zwiększyłam nacisk na jego szyję. Pod maską twardziela zauważyłam cień skruchy i prawdziwego bólu. Sekundę później go puściłam. - Nie dam sobą pomiatać Damon. Mi też jest trudno - odwróciłam się i wolno z gracją udałam się w stronę schodów. - Smacznej kolacji życzę. - rzuciłam jeszcze przez plecy i weszłam na górę.

Opanowanie Caroline, opanowanie. Pamiętaj o tym, to twoja najmocniejsza broń. Pomyślałam, że gdybym była teraz w swoim domu, w swoim pokoju nie wiedziałabym co to opanowanie i rzucałabym wszystkim wszędzie gdzie popadnie. Tu nic takiego nie zrobię. Usłyszałby i pomyślał, że jednak się złamałam. - Usiadłam w pokoju, gdzie przez większość tych 200 dni spałam, śpiewałam i ogólnie robiłam wszystko żeby nie zwariować. Znalazłam w biurku długopis i parę kartek. Zaczęłam pisać, to zwykle pomagało. Nie wiem dlaczego, pierwszym napisanym słowem było jego imię.

Klaus

Ja to napisałam? Nie wierzę! - pomyślałam. W momencie wpadł mi do głowy dość dziecinny, ale świetny na poprawę humoru pomysł. - Napiszę tu moje marzenie... - odetchnęłam i w mgnieniu oka miękki ręcznik zamieniłam na krótki jedwabny szlafrok. Potem z kartką i długopisem w dłoni opadłam na łóżko. Weszłam pod koc i zaczęłam bazgrolić na kartce.

Pisząc to jestem totalnie nad przepaścią. Nie taką wiesz... e... w ziemi... tylko taką psychiczną. Nie mam tu w zasadzie już nikogo. Bonnie się mało odzywa, cały czas czyta książki, a Damon zaczął dzisiaj świrować (to jest dokładnie 214 dzień po mojej śmierci). Wiesz, że chciał mnie walnąć? Później jednak wyjechałam mu na ambicje. I dobrze! Niech sobie nie myśli, że jest nie wiadomo kim. Wiem, że gdybyś tu był i to widział już by nie żył... To w tobie lubiłam to znaczy lubię, to znaczy... kurde. Nie wiem w jakim czasie to pisać. Nie wiem czy stąd wyjdę, a nawet gdybym cudownie powróciła (co się już nie wydarzy) to bym ci tego i tak nie pokazała. Moja duma by na tym szalenie ucierpiała. Po prostu piszę tak by nie zwariować. To jak gadać ze sobą, ale trochę lepsze bo tu mogę zadawać pytania i myśleć jak byś mi odpowiedział, a mówiąc do siebie takich odpowiedzi nie dostanę. (Właśnie przeczytałam to poprzednie zdanie i uważam, że zwariowałam) Mogę to tu napisać? Dobra: <śmieję się> - teraz to na 100% uznasz, że jestem już niespełna rozumu. Ale to chyba we mnie kochałeś co? Roztrzepanie?  Hahaha! Podoba mi się to! Będzie więcej takich moich listów z monologiem, to oczyszcza. Już nie jestem zła... Zastanawia mnie czyje jest to dziecko, które widziałam z tobą po raz ostatni. I czy ono dalej żyje, bo szczerze bym cię znienawidziła gdybyś mu coś zrobił. 
Chociaż nie... Ty nie jesteś aż tak zły. Ty w ogóle nie jesteś zły. I tu moje marzenie: (boże, a ty tego nie przeczytasz???? Nie. Dobra. Już się nie spotkamy. Mogę pisać.) ja... chciałabym   się z tobą   mieć dziecko...Wiem, że to niemożliwe, ale tak. Chciałabym. Najlepiej piątkę. Tak, chciałabym mieć dzieci, ale nie chciałabym się zestarzeć. Ha ha! Widzisz jakie mam wymagania?! No to rusz głową i pozostałymi instrumentami i wymyśl coś! Bo za 100 lat będę chyba znudzona tym nieśmiertelnym życiem. No bo ile można? Chciałabym by inni wiedzieli, że nie jesteś kutasem. Piszę to zupełnie na trzeźwo, po prostu dalej lekko poddenerwowana, ale to mija. Nie ma dnia, w którym bym o tobie nie myślała. Na początku tą myśl od siebie odpychałam... Żałuję, że spaliłam ten rysunek, który od ciebie dostałam. Żałuję, że nie odwzajemniłam ci tego uczucia. Żałuję tego związku z Tylerem jak cholera (jeśli o tym już mowa, to dałbyś sobie spokój z tym ściganiem go). Stefan bardzo się o mnie troszczy to znaczy troszczył bo go tu ze mną nie ma... Znalazłbyś mu kogoś! Niech się rozerwie chłopak! Elenę to ja własnoręcznie rozszarpię jak wrócę - eh, żartuję! Nie wrócę i będzie cała zdrowa... Szkoda gadać - piję krew zwierząt... Wiesz, że mamy tu zwierzęta? Same wilki... Damon woli ludzką a że nie ma tu raczej ludzi to jeździł stąd do swojego domu, bo w piwnicy miał spore zapasy. Nie wiem jak ona się nie zepsuła albo pije taką skrzepniętą, kto wie?... Tonący brzytwy się chwyta. Chwilami jest mi smutno. Powoli tracę pomysły co tu robić, a spędziłam tu dopiero połowę tego co moi poprzednicy. Brakuje mi ciebie. Uwielbiam twoje oczy, usta, głos... Tak samo jak charakter. Wiem, że zabiłeś kilka osób, które znałam i które były mi bliskie. To chyba złe, że to toleruję co? Ha! Toleruję? Ja to wybaczyłam i masz u mnie czyste konto. Tak chyba nie powinno być. Jednak tak jest i nie umiem tego zmienić. A kurde! Raz się żyje (to znaczy kilka) napiszę to: kocham cię... Dotarło? Kocham. Tak jak nie kochałam żadnego innego. Jestem pewna, że po 2 tysiącleciach spędzonych z tobą, dalej miałabym chrapkę na kolejne 2 tysiące. Żeby się nie dołować może zmienię temat... Wiesz, że Kol - twój brat strasznie mi się przez pewien czas podobał? Gdyby żył miałbyś niezłego konkurenta! Ha ha! O Enzo nie wspominając. 

Zgięłam list na pół i włożyłam go do kieszeni szlafroka. Wtedy ktoś zapukał do drzwi i lekko je odchylił. Damon. Zakłopotany i zawstydzony dupek.
- Spadaj stąd. - powiedziałam grzecznie. Dzięki zapisanym w liście emocjom pozbyłam się chwilowo tej wywołanej wcześniej agresji.
- Chcę porozmawiać. Siedziałaś tu dobre 2 godziny i chciałem wiedzieć...
- Nic mi nie jest, nie pocięłam się. Spadaj. - wstałam z łóżka i odłożyłam długopis na blat biurka.
- Ładnie wyglądasz... - słyszałam jak mówiąc to wszedł do pokoju.
Obróciłam się i zmierzyłam go wzrokiem. Zapomniałam, że jestem w jedwabnym szlafroku i chwilę potem zauważyłam w lustrze, że ubranie odsłania trochę moje piersi. Zakłopotana i zirytowana szybko poprawiłam wadę.
- Damon. - wypuściłam powietrze z ust i usiadłam na skraju łóżka. - To na mnie nie działa. Wiesz dobrze. Może na Elenę by podziałało, ale na mnie nie. Jeżeli przyszedłeś tu przeprosić albo co gorsza z ochotą to wynocha!
- Jaką ochotą? Że z chęcią na ... na seks? - wytrzeszczył oczy i potarł zmęczone czoło.
- No, a nie? Wypad. - kończyła mi się cierpliwość.
- Nie! Chcę porozmawiać. Dobra, nie przepraszać! - bez pytania usiadł na łóżku obok mnie.
Teatralnie się odsunęłam. Niech wie, że zebrał dzisiaj ode mnie strasznie dużo minusowych punktów.
- Wiesz co? - powiedział cicho. - To co czuję do Eleny... Chyba... wygasło. - przełknął głośno ślinę.
- Co? - teraz to mnie zamurowało.
- Właśnie. I sądzę, że się to nie zmieni. Ja ... do niej nie tęsknię... i... i chyba też coś czuję do Bon-Bon. Caroline przepraszam.
Kiedy to powiedział wszystko ze mnie wyparowało. Cała złość, rozdrażnienie i irytacja uleciały. Damon odkochał się od Eleny?! Impossible! Nie wiem dlaczego, ale go przytuliłam. Odwzajemnił uścisk, ale po chwili trochę go poluźnił. Chciał być w stosunku do Bonnie fair i nie chciał czuć mnie nagiej przez podkoszulek, w którym wpełzł mi wcześniej do pokoju. Zrozumiałam go i pokiwałam głową.
- Nie gniewam się już. Teraz leć na dół i wyjaśnij to wszystko. Chyba cię dziewczyna nie zje! - uśmiechnęłam się gdy wstał. Kiedy wychodził poprosiłam go by się odwrócił. Posłusznie wypełnił moją prośbę.
- Te wyzwiska pod twoim adresem, one były pod wpływem złości. Nie gniewaj się. - było mi głupio. Też wstałam z łóżka i podeszłam do tego przystojnego mężczyzny, który dawno, dawno temu ze mną spał i wzięłam go za ręce. Chciałam na tym skończyć i rzucić ot tak jeszcze coś na pożegnanie, kiedy Damon mnie pocałował. Ten pocałunek, choć w usta smakował w 100% przyjaźnie. Bez uczucia, lecz przyjaźnie. Zaczerwieniona wybąkałam tylko:
- Czyli jesteśmy przyjaciółmi?
- Tak. - odpowiedział i odwrócił się odsłaniając nam obojgu roztrzęsioną i przyglądającą się całej scence Bonnie.
- To tak się bawicie? Ta kłótnia w kuchni to była przykrywka. Długo już ze sobą jesteście? Jak sprawy łóżkowe? - najpierw zacisnęła wargi, potem się rozpłakała i zbiegła na dół.
Ruszyliśmy za nią. W holu wyrwała się Damonowi z objęć.
- To nie tak Bonnie. To był czysto przyjacielski buziak! - krzyknęłam.
- Posłuchaj jej! Bonnie nie kocham już... Eleny! - zawtórował mi Damon.
- No widzę właśnie! Damon?! Mnie ci tylko zostało przelecieć?! - Bonnie wzdrygnęły płacz i łzy. - Zapomnij.
Kiedy to powiedziała i nacisnęła klamkę wszystkich nas zamurowało. Wyglądaliśmy na pewno śmiesznie. Ja półnaga, a Damon pomiędzy mną i rozszlochaną Bonnie.
- Caroline, Damon, Bonnie? - powiedziała nieznajoma, która za sobą miała już 2 znane nam osoby.
- Jenna? Kol? - złapałam się za głowę. - Kim jesteś? - szybko zwróciłam się do kobiety.
- Osobą, która na polecenie twojego ukochanego przyszła po was na to zadupie. Lepiej już chodźmy. Wszyscy się już o mnie dowiedzieli. Wiedzą, że tu jestem i ruszyli w pościg. Chcą razem z nami się stąd wydostać, kiedy ja mam siły tylko na ponowne wprowadzenie do żywych tylko góra 7 osób. Ruszajmy.
- Jak? Teraz, zaraz? Jestem nie ubrana! Dajcie mi 1 minutę. - poprosiłam.
- Blondi, nie ma na to czasu. Z resztą Klaus na pewno się z tego twojego wyglądu ucieszy. - tym razem odezwał się brat pierwotnego. - Hassiba dobrze mówi - ruszajmy. Chyba nie chcecie przywrócić do życia Silasa czy Katherine!
- Co? - wydarł się Damon. Jego mina mówiła dokładnie: ,,Gościu, choćbyś tłumaczył mi to 5 godzin, dalej nie zajarzyłbym o co ci chodzi, ale raz się żyje, a ja chcę się stąd wydostać,, .
- Więc idziemy? - do rozmowy włączyła się ciotka Eleny, moja druga mama.
Popatrzyłam się na pozostałych. Momentalnie zapomnieliśmy o waśniach i pokiwaliśmy do siebie głowami.
- Idziemy. - powiedziałam i pierwsza wyszłam z domu.
- Za tą ściną lasu jest portal. Powrócicie na tamten świat tylko wtedy, kiedy przechodząc przez niego będziecie trzymać mnie za ręce. Idziemy! - powiedziała Hassiba.  

___________________________________________________________
Hihihihi! Z tego opowiadania jestem bardzo zadowolona. Mogę powiedzieć, że po przerwie powróciłam , z tarczą, XD. O wynikach sprawdzianów pisałam na asku w jakimś tam pytaniu. Powyżej mogą pojawić się błędy, za które szczerze przepraszam. ROZDZIAŁY OD TERAZ BĘDĄ POJAWIAĆ SIĘ REGULARNIE CO TYDZIEŃ lub nawet wcześniej. XD W razie ,w, dam znać w pytaniu na asku.
Poproszę o komentarze. Myślę, że 10 by mnie usatysfakcjonowało. XD Pozdrawiam kqenn kqenn. 

sobota, 4 kwietnia 2015

Op. 16 - Klaus

Poznaję już te niskie zabudowania. Jeszcze jakieś 2 minuty i będziemy pod jej domem. Mówiąc ,,jej domem,, mam na myśli melinę, w której mieszka Hassiba. O ile mi wiadomo jest Syryjką, która ma u mnie potężny dług wdzięczności. Jakieś 10 lat temu, by uratować jej małą siostrę, zabiłem pięciu moich towarzyszy. Życie tej młodszej nie było dla mnie ważne. Uznałem tylko, że Hassiba i jej magiczne zdolności mogą się jeszcze przydać. I oto jestem. Za 5 minut będę się musiał przed nią płaszczyć. Ja, hybryda i pierwotny - morderca i zarazem wybawiciel jej siostry. W innych okolicznościach słowo ''proszę'' skierowane do czarownicy nie przeszłoby mi przez gardło. Jednak tym razem czuję, że zdanie wyrażające prośbę przyjdzie mi wymówić bez trudu. Przede wszystkim chcę wydostać stamtąd Caroline. Stojąc na światłach obiecuję sobie, że po wszystkim zabiorę ją do mojego domu w Mystic Falls i wszystko wytłumaczę. Należą jej się wyjaśnienia. Potem zrobię dla niej wszystko co tylko będzie chciała. Drugą uwolnioną osobą będzie Damon. Chciałbym by Stefan ze stosunków wróg - wróg przeszedł ze mną choć do stosunków nieznajomy - nieznajomy. Zawsze lepiej jest zaczynać nowe życie od nowych znajomości.
- Jesteśmy na miejscu. - parkuję samochód niedaleko domu czarownicy.
Stefan z wahaniem zagląda za swoje siedzenie.
- Idę, to znaczy idziemy... z tobą.
- Jak chcesz, byleby to dziecko było bezpieczne...
Oho. Albo pomyśli sobie teraz, że jakoś się zmieniam - co wcale prawdą nie jest. Jestem takim samym dupkiem jak wcześniej. I jest mi z tym zajebiście. - albo, jak to mądry Stefan często robi, zacznie rozmyślać.
Po chwili niezręcznej ciszy wysiadam z auta i kieruję się w stronę chaty Hassiby. Idąc gniotę leżącą na chodniku puszkę po jakimś tanim napoju energetycznym. Strasznie tu brudno. Wszędzie jakieś pozgniatane papiery i mnóstwo butelek. Nie wiem czy mieszka tu tylko dla niepoznaki. W każdym razie obraz z zewnątrz gryzie się bardzo z obrazem domu wiedźmy wewnątrz. Tu brudno, tam jak widzę schludnie i czysto. Tu jakoś ponuro ,a tam zdaje się być wesoło i przyjaźnie. Stefan, choć pozwoliłem mu na towarzyszenie mi, powoli wyprowadza mnie z równowagi. Rozumiem, że czuje się niepewnie na tym terenie i w tym miejscu, ale mógłby przestać sunąć za mną jak cień. W dodatku ma Hope na rękach. Nadawałby się na ojca. Pomyślał żeby nie zostawić ją w aucie, do tego ona w ogóle się go nie boi. W momencie kiedy chcę przemierzyć 3 schodki dzielące mnie od drzwi tego domku coś mnie blokuje. Zapora ,,antywampirowa,, - śmieję się w duchu.W takim razie muszę to inaczej załatwić. Rozglądam się za czymś czym mógłbym wykonać celny strzał w okno. Wracam się kilka metrów po owy zgnieciony przeze mnie śmieć. Podnoszę go z niesmakiem i idę z powrotem przed dom czarownicy.
- Poważnie będziesz tym tam rzucał?To ja ci współczuję. - rzekł z politowaniem. Drażni mnie ta jego mina i ton. No nie mogę.
- Widzisz jakieś lepsze rozwiązanie? Bo ja nie. Jak mam jej dać znać, że chcę wejść, kiedy jakiś czar blokuje mi dojście do tej rudery?
- Może zawołaj? - poprawia Hope na rękach.
- Nie dziękuję. Zależy mi na czasie, nie na szybie... A i żeby było wiadomo: Jesteś dla niej miły i sympatyczny. - puszczam do niego oko, by go jeszcze bardziej zirytować.
- Ha! Ty się lepiej martw o siebie. Z nas dwóch to ty jesteś niezrównoważony.
Udaję, że nie słyszę tego ostatniego zdania. Wyginam do tyłu prawą rękę trzymając w niej puszkę i wykonuję spory zamach. Aluminium oczywiście nie rozbiło szyby, ale wywołało zamierzony efekt - hałas. Niespodziewanie szybko w oknie pojawia się jakaś osoba. Dziewczyna, nastolatka, jakieś 16, 17 lat. Krótko ostrzyżona z brązowymi oczami. To musi być ona. Była tym dzieckiem, które kiedyś uratowałem. Oznacza to, że nie pomyliłem adresu. Moje szczęście trwa jednak krótko, bo najwyraźniej przestraszona chowa się powtórnie w głąb pomieszczenia. 2 minuty potem podchodzi znów do szyby by sprawdzić czy dalej stoją tam nieznajomi. Macham ręką. W końcu otwiera jedno z okien.
- Czego pan chce? - wybąkała z zakłopotaniem.
- Wiesz... Ja i mój kolega - tu pokazuję jej stojącego za mną Stefana - nie możemy wejść.
- Jest przecież otwarte... - zastanawia się chwilę. - Chyba, że...
2 sekundy później okno było już zaryglowane, a gruba zasłona zarzucona na szybę. Oho. Dowiedziała się, że rozmawia z wampirami. Jest dobrze poinformowana. No, ale nie będę stał tu przez wieczność. Tym bardziej, że liczy się każda minuta.
- Hassiba! - wołam tak, że na szyi pojawiają mi się żyły.
Zaczynam nerwowo krążyć tam i z powrotem. Stefan i Hope wyraźnie się już niecierpliwią. Dziecko wierci się niespokojnie na rękach swojej nowej niańki, z kolei ona podobnie jak ja zaczyna nerwowo dreptać w tym samym miejscu.
- No i gdzie ta twoja znajoma? Chyba o tobie zapomniała. - Stefan przewraca oczami. Łapie Hope jedną ręką, a drugą podciąga lepiej spodnie. Szybko sprawdza godzinę na zegarku w telefonie. - Już powinniśmy załatwiać tą sprawę. A co jeśli ona nam nie pomoże?
- Pomogę.
Najpierw usłyszeliśmy głos, potem otworzyły się drzwi. W korytarzu stanęła Hassiba - jedna z najpotężniejszych czarownic na tym kontynencie.
- Sądzę, że mogę wam zaufać i was tu wpuścić.
Powoli kiwam głową. Ta dobiegająca 40 kobieta potrafi czytać w myślach. Wie, że nie jesteśmy tu w złych zamiarach. Gestem zachęca nas byśmy weszli do domu.
- Niklaus... Mogę się tak do ciebie zwracać prawda? - odwraca się i idzie w głąb swojej chaty. Nie zostaje nam nic prócz marsz za nią. Po reakcji Stefana od razu wiedziałem, że pierwszy nie pójdzie. Wolał zapewnić bezpieczeństwo Hope na tyłach. Może to i dobrze, że jest taki opiekuńczy. - Tak. Dobrze jest mieć kogoś takiego przy boku. O ile mi wiadomo nie jesteście braćmi?
- Raczej wrogami, których połączyła jedna sprawa. - teraz odzywa się Stefan.
- No tak. Zdarzają się w życiu sytuacje, które ludzi jednoczą. Nawet najgorsi wrogowie stają się wtedy przyjaciółmi.
Zapada cisza. Minutę później jesteśmy w pokoju gościnnym, tym z wcześniej zaryglowanym oknem. Tak jak mówiłem: rudera z zewnątrz, przytulny dom wewnątrz. Dwie kanapy, trzy fotele, mały stolik do kawy. Na prawo w kącie kręte schody. Każda ściana pokryta niezłą kwiecistą tapetą. Do tego pełno tu fotografii. Zdjęć przedstawiających różne elementy przyrody jest tu tak samo dużo jak pamiątek ukazujących prawdopodobnie rodzinę Hassiby. Meble, czyli dwie komody, szafa i barek są w stylu wiktoriańskim. Podoba mi się tu. Mimo niewielkich rozmiarów pomieszczenie jest bardzo gustownie urządzone, tak jak lubię. Nie ulegam urokowi miękkim obiciom foteli i zostaję w pozycji stojącej, kiedy mój tymczasowy partner siada entuzjastycznie z Hope na sofie.
- Widzisz? Powinieneś brać przykład z tego twojego towarzysza. On zna się na ludziach. Patrzył jak się zachowuję. Obserwował nawet to w jaki sposób idę. Czy jestem zdenerwowana itd. W końcu stwierdził, że jestem jak na pierwszy rzut oka całkiem ładna i normalna. Potem na wszelki wypadek obmyślił plan ucieczki, w którym uwzględnił, że zaklęcie przy drzwiach może was stąd nie wypuścić...
- Przepraszam za niego. - postanawiam sobie, że już więcej tego szympansa nigdzie nie zabiorę.
- Jaki znowu szympans? W porządku facet i tyle! - czarownicę wyraźnie rozbawił mój wewnętrzny głos.
- Jak? - wyrywa się Stefanowi przez lekko rozchylone usta.
- Hassiba potrafi czytać w myślach. - tłumaczę.
- Nie łaskaw było o tym wcześniej wspomnieć? - zaczyna się na mnie krzywo patrzeć. Marszczy czoło i poprawia Hope na rękach. O nieszczęście! Proszę... nie wspominaj na głos nic o Hope. Pewnie już na zewnątrz słyszałaś moje myśli, więc tak - tak to moje dziecko. Wiem, coś niesamowitego... Nie mów, mu o tym. To skomplikowane.
Stefan nie jest chyba taki głupi. Stwierdzam, że on jest mądry. Bardzo inteligentny chłopak. Domyślił się, że przekazuję czarownicy w myślach jakieś poufne informacje, bo ta pokiwała porozumiewawczo głową i szybko zaczęła rozmawiać o czymś innym.
- Z daleka jedziecie? - pytanie kieruje bardziej do Stefana, ale widząc że jest o te tajemnice na nią i na mnie zły, zdaniem celuje we mnie.
- Nie, z Mystic Falls.
- O! Sheila, Abby, Bonnie... Bennettówny! No, no, no! To z czym mi wy tu przychodzicie?! Przecież macie swoje dobre i mocne czarownice. 
- Przecież już pani wie. - odzywa się kulturalny Stefano. 
- Po pierwsze nie nazywaj mnie panią! Jestem Hassiba. Czy to nie postarza Stefanie? - puszcza do niego oko. Na jego twarzy pojawia się zaraz dziwne zakłopotanie. Dobra, mniejsza z tym.
- Dokładnie Klaus, nie o to chodzi. Niestety wiem co się im przydarzyło. Jednak waszą skierowaną do mnie prośbę chciałabym usłyszeć z waszych ust, nie z myśli. 
Wrócę do domu z połową wampirów z Mystic Falls i nie nadszarpniętą dumą, tylko całkowitym jej brakiem! Postaram się to potem jakoś zrekompensować, np. wprowadzając powtórnie despotyczne rządy. To będzie fajne. Niech wiedzą, że Klaus wrócił. Hassiba pominęła chyba moje wywody.
- No czekam Niklausie.
- Więc... Może powiem to jak leci, bez zbytniego dobierania wielkich słów. Mam kłopot. Wielki problem. Przeze mnie zginęła bardzo bliska mi osoba. Chciałbym ją ponownie sprowadzić. 
- Plus Bonnie Bennett i Damon Salvatore. 
- Ale wiecie, że to zaklęcie jest bardzo mocne i wiąże się z konsekwencjami?
- Tak, oczywiście, tylko... ja bez tej osoby nie mogę tak jakby prawidłowo funkcjonować. - zmuszam się do szczerości w obecności Stefana. 
- Rozumiem. To Caroline. Twoja miłość od pierwszego wejrzenia. - kobieta z zewnątrz poważna w środku wydaje się być moim problemem mocno ubawiona. Eh... Tylko się nie irytuj. Nie wpadaj w gniew. - mówię sam do siebie, kiedy zalewa mnie fala gorąca. Nie robi mi się tak wcale od wspomnienia imienia mojej ukochanej, ale od słów jakich użyła wiedźma. Czy to nie brzmi jakbym był słaby? 
- Nie. To znaczy, że ktoś porządny, potrafi z istoty nieporządnej i potwornej zrobić kompletnie inną osobę. To jest wpływ drogi Niklausie. Wpływ istoty dobrej na złą. Ona musi być bardzo dobra, mimo że jest tym wampirem. Muszę ją kiedyś poznać. Pomogę wam. Pamiętajcie tylko, że będą tego konsekwencje. Będzie inaczej. - mówi tajemniczo.
Macham na to ręką czym daję jej do zrozumienia aby się pospieszyła. Chcę mieć już Caroline przy sobie. Chciałbym od razu ją przytulić i pocałować.
- Jeszcze nie zaczęłam, a ty już o całowaniu! - uśmiecha się. 
Stefan patrzy na mnie z politowaniem, a ja staram się już nic nie myśleć. Więcej mnie już nie oczerni. 
- W takim razie zaczynamy. Siostro! Przynieś sól i 5 świec. - woła w stronę innego pomieszczenia. - Proszę abyście mi nie przeszkadzali, kiedy będę wymawiała zaklęcie. Ty Stefan lepiej wyjdź. Boję się o dziecko. Ty Niklaus możesz zostać. - kontynuuje dopiero wtedy kiedy Stefan jest za drzwiami. - Wiesz, że są tam też inni którzy ci umarli? Wykonam to zaklęcie tylko raz. Spłacę tak swój dług. Więcej ulgi nie będzie. Będziemy kwita i nie ukrywam - chcę mieć z tobą święty spokój. Po prostu się ciebie obawiam. Zabrać tylko Damona, Bonnie i Caroline? - pyta stanowczo.
- Tak... raczej tak... Mogłabyś sprowadzić tu jeszcze Kola.
- W porządku. A jak wygląda ta twoja Caroline? 
- Długie, lekko falowane blond włosy. Jasna cera, wysoka i szczupła. Piękna, uparta i sympatyczna córka szeryf. 
W tym czasie młoda dziewczyna, która wcześniej zamknęła przed nami okno pewnie wkroczyła do pokoju i rozstawiła świece oraz utworzyła krąg z rozsypanej soli.
- Okey, po wymówieniu zaklęcia zniknę na jakieś 5 minut. Każda nasza minuta to w tamtym świecie jakaś godzina, więc kiedy wrócę bądź tak łaskawy i przygotuj mi coś do picia. - puszcza do mnie oko i zaczyna wymawiać zaklęcie. 
- Amare reditum... amares anima.
Potem znika. Ja zostaje sam na sam z nastolatką, którą ocaliłem kiedy była mała. Nie zaczynam rozmowy. Siedzę w ciszy i zaczynam przygotowywać się do spotkania z Caroline.

____________________________________________________________________
Cześć. Post wreszcie się ukazał. Następny rozdział będzie bardzo miły. ;-) Trzymajcie kciuki za moje testy (Mam od 21 do 23 kwietnia spr. gimnazjalisty). Potem posty co tydzień lub nawet 2 razy w tygodniu!!! ;* Buziaki i do napisania ! XD